TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Emocje sięgną zenitu - rozmowa z Maciejem Marczewskim

Emocje sięgną zenitu - rozmowa z Maciejem Marczewskim Data publikacji: 2012-01-12

Bronił się przed aktorstwem jak mógł, ale przegrał z rodzinną tradycją. Dziś gra z mamą w „Barwach Szczęścia”, a Paweł, w którego wciela się w „Na dobre i na złe”, rozpęta piekło w Leśnej Górze. Powstrzymają go dopiero antyterroryści!

Twoja mama jest aktorką, tata i starszy brat - reżyserami. Wygląda na to, że nie miałeś wyboru...

Byłem bardzo zdeterminowany, żeby nie zostać aktorem. Poszedłem do liceum ekonomicznego. Wymyśliłem, że będę prowadził własną firmę, że będę o wszystkim decydował. Niestety, szybko zrozumiałem, że - owszem - liczy się pomysł na biznes, ale przede wszystkim matematyka i rachunki. Przynajmniej nauczyłem się trochę niemieckiego, bo chodziłem do klasy o profilu ekonomiczno-językowym.

Nie wolałeś uczyć się języka angielskiego?

Angielski już znałem, bo prawie trzy lata mieszkałem z rodzicami w Anglii. Mój tata był dziekanem wydziału reżyserii w The National Film and Television School w Beaconsfield pod Londynem.

Twój tata - Wojciech Marczewski - reżyserował między innymi film „Weiser”, w którym debiutowałeś. Jak wspominasz tę współpracę?

To był mój pierwszy film, wcześniej grałem w dwóch spektaklach Teatru Telewizji. Właściwie trzech, ale w jednym, reżyserowanym przez Agnieszkę Holland, nie zmieściłem się w kadrze. Siedziałem w złym końcu stołu (śmiech). Tata nie chciał mi dać roli pracownika studia dźwiękowego, bo według niego była za mała, ale udało mi się go przekonać. Dla mnie, a byłem wówczas studentem drugiego roku wydziału aktorskiego, to było coś.

Tata był super, tylko zrobiliśmy siedem dubli sceny, w której podnoszę się i walę głową w stół. Za każdym razem mówił: - Dobrze, ale teraz mocniej. To musiała być zemsta za moje zachowanie z młodości (śmiech).

Czy mama (Teresa Marczewska - przyp. aut.) też się na tobie mściła, gdy spotkaliście się na planie „Barw Szczęścia”?

Nie (śmiech). Cieszę się, bo zawsze chciałem z nią zagrać. Występowaliśmy w tych samych filmach, ale nigdy nie mieliśmy żadnej sceny razem. Graliśmy tylko prywatnie, gdy mój brat szykował się do egzaminów w szkole filmowej. W czasie wakacji robiliśmy scenki, ale to była tylko świetna zabawa. W „Barwach Szczęścia” pierwszy raz spotkaliśmy się w pracy na planie. Było sympatycznie, trochę dziwnie i zabawnie. Przyszedłem do serialu na parę odcinków, co będzie dalej, nie wiem.

Zgodziłeś się przyjąć tę rolę od razu, czy miałeś jakieś wątpliwości?

Moja mama pojawiła się w serialu pierwsza i dostała propozycję, żebym zagrał Mateusza, syna jej bohaterki Krystyny Stankiewicz. Rozmawialiśmy, czy to słuszne i stwierdziliśmy, że w niczym nam to nie zaszkodzi, a będziemy mieli frajdę.

Którą rolę mamy najbardziej cenisz?

Zachwyciła mnie w „Dreszczach”, gdzie gra oddaną komunizmowi kobietę, która rozkochuje w sobie młodego chłopca i - poprzez miłość do ideologii - tworzy potwora. Za tę rolę dostała nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Mama zdobyła też tytuł najsympatyczniejszej studentki w Krakowie i zrobiła coś niespotykanego. Gdy dostała koronę, przedstawiciel urzędu miasta powiedział, żeby się zgłosiła, bo czeka na nią kawalerka. Moja matka uznała, że to na pewno dowcip i nie poszła. Mieszkanie dostała najsympatyczniejsza studentka rok później.

Paweł, którego grasz w „Na dobre i na złe”, nie ma najmniejszych szans, żeby wygrać nagrodę dla najsympatyczniejszego bohatera serialu...

Raczej nie, ale będę bronił postaci i powiem, że to dobry chłopak, tylko nie załatwił spraw z przeszłości, które teraz do niego wróciły.

A przeszłość ma długie nogi i na imię Dorota.


Tak, i przykre wspomnienia związane z Pawłem. Okaże się, że Dorota (Anna Czartoryska - przyp. aut.) jest... żoną mojego bohatera. Paweł nie zakończył formalnie poprzedniego związku zawartego w Irlandii, o czym - niestety - nie powiedział obecnej żonie Agacie (Emilia Komarnicka - przyp. aut.). Jako aktor staram się go bronić i wychodzę z założenia, że Paweł działa w dobrej wierze, a te zawirowania wynikają z zagubienia. Słyszałem historię prawdziwego bigamisty, który rozmawiał ze swoim kumplem. Pytany, dlaczego żyje równocześnie z dwoma rodzinami, odpowiedział, że ma w sobie bardzo dużo miłości, którą chce się podzielić. W swoim mniemaniu nikogo nie krzywdzi.

Myśląc o Pawle i jego kłopotach, staram się go w ten sposób tłumaczyć. Oczywiście, to bardzo pokrętne, a dla wielu osób - chore podejście, ale próbuję zrozumieć mojego bohatera. On nie chce krzywdzić, tylko za bardzo chce być kochanym.

Ale krzywdzi!

Oczywiście, to nie jest krystaliczna postać, ale dzięki temu ciekawa. Bardzo się cieszę, bo najnudniej się gra, gdy jest dobrze. Z Emilią byliśmy załamani, gdy ten wątek się zaczynał i wyglądało na to, że długo między naszymi bohaterami będzie sielanka. Myślałem, że będę pojawiać się raz na dwadzieścia odcinków, bo nie ma jak tego wątku pociągnąć, ale - na szczęście - po raz kolejny okazało się, że gram czarny charakter.

Jakimi czynami Paweł zasłuży sobie na takie miano?


Paweł ma problemy z opanowaniem zazdrości. Z tego wynika większość problemów. Niedługo emocje sięgną zenitu i niekoniecznie będą kontrolowane. Doszło do bójki z Przemkiem (Marcin Rogacewicz - przyp. aut.), wkrótce pojawi się broń palna, widzowie zobaczą próbę samobójczą, porwanie i szturm antyterrorystów. Będzie ostro!

Prawdopodobnie pożegnam się z serialem dosyć szybko, może nawet za dwa, trzy miesiące.

I tak zostałeś dłużej, bo początkowo twoja rola była napisana na jeden odcinek...


Tak, ale producenci serialu podjęli decyzję, żeby połączyć mojego bohatera z serialową Agatą i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Zostałem, gram, i fajnie.

Nawet jeśli skończy się wątek Pawła w „Na dobre i na zła”, nie będziesz miał problemu ze znalezieniem pracy. Co rusz grasz w filmach i serialach.

Raz jest lepiej, raz gorzej, ale nie mogę narzekać. Gdy kończy się jedna praca i zaczyna się dołek, zawsze coś ciekawego wypływa. Nie mam długich przerw w pracy, układa się, rzeczywiście. To w dużej mierze zasługa mojego agenta, który w odpowiednim momencie wysyła mnie na zdjęcia próbne.

Nie zmienia to faktu, że - nawet jeśli na chwilę - notorycznie zostajesz bezrobotnym. To nie wpływa dobrze na stabilizację życiową.

Rodzice mówili mi, żebym nie wybierał aktorstwa. To samo radzę moim dzieciom, bo to trudny kawałek chleba. Gdy wyjdzie, jest super, ale po drodze czeka sporo upokorzeń, ciągłego oceniania. To nie jest fajne. Tylko gdy człowiek zdaje sobie sprawę, że wybrał aktorstwo sam, że to jego decyzja, łatwiej to znosi. Wiedziałem w co się pakuję. Na razie nie musiałem myśleć o zmianie zawodu, ale jeśli będzie źle, kto wie? Mam jakieś plany.

Czy twoje dzieci już gdzieś grały?

Reżyser „Londyńczyków” prosił mnie, żeby mój synek zagrał mojego synka w serialu. Byłem atakowany z obu stron, bo gdy Wojtek dowiedział się o takiej możliwości, wiercił mi dziurę w brzuchu. Zgodziłem się i to był jedyny taki wypadek. Wszyscy musieli się do niego dostosować. Rozniósł plan swoją inwencją do improwizacji. Trzeba było schować scenariusz, przejął wszystkie dialogi (śmiech).


Czym się zajmujesz, gdy masz przerwę w graniu?

Piszę opowiadania i scenariusze. Może coś z tego kiedyś wyjdzie. Nikt mi za to nie płaci, ale mam chociaż poczucie, że pracuję. Dzięki temu nie wpadam w depresję, że jestem bezrobotny.

Rozmawiał: Kuba Zajkowski

Bitwa more
Jan
Paweł