TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Marek Barbasiewicz: Depczyk - materiał na ministra

. Data publikacji: 2016-02-09

"Do dzisiaj zdarzają mi się usłyszeć: "Ja z panem na pewno nie będę stała w kolejce!" albo "Czy panu nie wstyd? Jak pan mógł tak odpowiedzieć Zosi!". Widzę też reakcje na twarzach ekspedientek w sklepie... Dla mnie to sygnał, że jako aktor nie najgorzej przekazuję "substancję ludzką" pod tytułem "Docent Depczyk". I, przez przekorę, właśnie dlatego Depczyka lubię".

Jak się Pan czuje w skórze doc. Depczyka?

Marek Barbasiewicz: Bardzo dobrze - lekarz to piękny zawód! Cieszyłem się na tę rolę, bo z ludźmi medycyny od zawsze miałem do czynienia. Począwszy od szczeniackiego zakochania (moja "pierwsza" studiowała medycynę), mieszkanie przez dwa lata w akademiku Akademii Medycznej w Łodzi po dzisiejsze przyjaźnie ze wspaniałymi lekarzami. W dodatku z kilkoma jestem spokrewniony i spotykam ich przy rodzinnym stole.
Ale czy kogoś takiego jak Depczyk można w ogóle lubić? Zdaniem widzów to chyba wyjątkowo niesympatyczny typ...

MB: Ja go lubię - z całym dobrodziejstwem inwentarza! Jasny jest dla mnie jego tok rozumowania i motywy, którymi się kieruje. Ale już po pierwszych odcinkach, gdy Depczyk był dosyć, nazwijmy to eufemistycznie, bezwzględny, natychmiast mogłem odczuć zmianę w moich prywatnych relacjach z ludźmi. Do dzisiaj zdarzają mi się usłyszeć: "Ja z panem na pewno nie będę stała w kolejce!" albo "Czy panu nie wstyd? Jak pan mógł tak odpowiedzieć Zosi!". Widzę też reakcje na twarzach ekspedientek w sklepie... Dla mnie to sygnał, że jako aktor nienajgorzej przekazuję "substancję ludzką" pod tytułem "Docent Depczyk". I, przez przekorę, właśnie dlatego Depczyka lubię.

Tylko przez przekorę?

MB: Nie, bowiem to typ myślenia i postępowania niezwykle potrzebny w serialu jako kontrapunkt. W "Na dobre i na złe" wszystko jest "ewangeliczne", romantyczne, liryczne, czasem wręcz sentymentalne, musi więc być jakiś harpagon, który to zrównoważy. Dla mnie Depczyk to po prostu pragmatyk i racjonalista. Być może pracował kiedyś na Zachodzie i tam przyswoił sobie ostre, "kapitalistyczne" metody walki o swoje. Lubi karierę, lubi władzę, ale jest merytorycznie dobry. Zobaczymy, może w końcu zostanie ministrem zdrowia?

Nie boi się Pan, że w tej roli Depczyk wzbudzałby jeszcze większą nienawiść w "narodzie"?


MB: Może we wstępnej fazie ale potem z pewnością przełamałby złą passę ministrów zdrowia, zwłaszcza gdyby jego uczucie do dyrektor Agaty uwieńczone zostało małżeństwem, bo z takim doradcą w domu sukces murowany.

A jak Pan reaguje na komentarze w rodzaju: "Ja z panem w kolejce stać nie będę!"?

MB: Przede wszystkim mnie to rozśmiesza. Mówię np. do ekspedientki: "I co się pani tak napusza? Przecież to tylko rola!". A w odpowiedzi słyszę: "To co, ale to jednak jest pan!". I kółko się zamyka. To śmieszne, ale w pewnym głębszym sensie niepokojące. Dowodzi, do jakiego stopnia ludzie mogą być manipulowani przez media. Telewizja to magia, siła i władza - co obawiam się może być także niebezpieczne.

Jest jakiś występ, jakaś rola, które szczególnie utkwiły Panu w pamięci?


MB: Ciągle żywo pamiętam niedawną wizytę na kontynencie północnoamerykańskim gdzie pojechaliśmy ze spektaklem "Play Strindberg". Po 11 września, ze względów oczywistych, odwołano nasze występy w Nowym Jorku i mieliśmy przez to sporo wolnego w Kanadzie. Tamtejsza Polonia chcąc jakby podkreślić więź z nami w tamtych dniach przyjmowała nasze występy, a w tym i moją rolę tak gorąco, tak wspaniale, że nie sposób tego zapomnieć. Poza tym robiła wszystko, żeby nam wolne dni jakoś wypełnić, urozmaicić, uprzyjemnić... Słowem nieba nam przychylić! To wspaniali ludzie. Dla mnie generalnie najważniejsze są kontakty, spotkania z ludźmi. Niedawno wioząc ten sam spektakl do Nowego Sącza i Przemyśla przejeżdżaliśmy przez Łańcut, gdzie kiedyś - parę dobrych lat temu - spędziłem dwa tygodnie w łańcuckim pałacu kręcąc sceny z Horstem Buchholzem do filmu "I skrzypce przestały grać". Zastanawiałem się, jak dziwne i wspaniałe rzeczy są nam pisane. Bo gdzież mogłem przypuszczać, oglądając przed bardzo wielu laty w małym, prowincjonalnym kinie wielki amerykański western "Siedmiu wspaniałych", że kiedyś sam będę pracował z jednym z aktorów tego słynnego filmu?

Kontakt z innymi artystami jest dla Pana inspiracją?

MB: Oczywiście! Ostatnio widziałem np. po raz wtóry telewizyjny spektakl "Bigda idzie" z Januszem Gajosem, gdzie Gajos jest po prostu fantastyczny. Zawodowo, na tle konkurencji, to Hannawald z Małyszem razem wzięci. I to jest właśnie wspaniałe, że spotyka się takie osobowości; punkty do których można dążyć. Prócz podziwu podglądam warsztat, konfrontuję. Podobnie jest w malarstwie: mam "swojego" Bonnarda, Boznańską, Eibischa - gapię się w ich obrazy i staram się - zachowując siebie - iść w Ich kierunku.

Malarstwo to Pana drugie powołanie?

MB: Raczej jedna z podstawowych potrzeb psychicznych, coś co zapewnia mi psychiczną równowagę. Jest mi niezwykle bliskie a czasem też daje dochód. Jeżdżąc po świecie zawsze chodzę po muzeach, organizuję sobie wejścia do prywatnych kolekcji. Obcowanie z malarstwem to dla mnie pewnego rodzaju obrzęd, "niezbędnik". Gdy okazało się, że w Lizbonie mam szansę zobaczyć niedostępną normalnie dla publiczności kolekcję w galerii Gulbenkiana, zdecydowałem się na wyjazd, mimo że za 10 dni czekała mnie premiera "Kartoteki" Różewicza. Byłem niemal pewien, że reżyser Kaziemierz Kutz z prób mnie nie zwolni. Ale marzenia się spełniają.

Lubi Pan nietoperze? Miał Pan może jakieś bliższe z nimi spotkanie? Pytam oczywiście w związku z filmem, który przyniósł Panu niemałą popularność.

MB: Nigdy nie widziałem nietoperza z bliska. Ale jako zwierzątka w ogóle fascynują mnie - zwłaszcza plastycznie są ciekawe. W Efezie nad morzem Egejskim, moim ulubionym miejscu wyjazdów wakacyjnych, nietoperzy jest od czorta. Zawsze, gdy wraca się z kolacji kłębią się nad głowami. Ale gdyby tak jakiś zechciał uprzejmie zawisnąć na chwilę nieruchomo w przyzwoitej odległości, by można go "pokontemplować" to dopiero byłoby coś ... Natomiast w filmie "Lubię nietoperze" miałem z nimi do czynienia tylko jako z rysunkami na porcelanowym serwisie, ważnym dla akcji filmu. Jeden z talerzyków, pomalowany przez scenografa, mam nawet do dzisiaj "ku pamięci".

To jedyna pamiątka z tego filmu?

MB: Nie, jeszcze milszą jest statuetka Oskara, którą dostałem od kolegów z ekipy. Stoi w domu na honorowym miejscu. O ile dobrze pamiętam, wyrzeźbiona przez II operatora, z metalową tabliczką i napisem: "Dla najfajniejszego aktora". To jedno z moich najmilszych trofeów!

Lubi Pan w ogóle horrory?


Jako widz nie. Filmy grozy po prostu mnie nudzą. Cmentarzy się nie boję - mam bardzo dobre stosunki z umarłymi.

To znaczy?...

MB: Tam "w górze" są bliscy mi ludzie, przyjaciele którym wierzyłem, którzy byli dla mnie autorytetami. Mam naprawdę kochanych zmarłych - wierzę, że zajmują się moimi sprawami, ciągle pytam ich o radę. Po prostu sobie gadamy.

Był horror, były nietoperze - nie chciałby Pan tego jeszcze raz połączyć i wystąpić np. w klasycznej roli hrabiego Draculi?

MB: A to co innego. Zagrać Draculę chciałbym, oczywiście! Tylko role z tajemnicami, wieloznaczne, przewrotne, "żużlowe", są dla mnie naprawdę podniecające. Ale obawiam się, że ciężko będzie komuś dojść do wniosku, że Barbasiewicz może zagrać Draculę. A niesłusznie! Choćby w świetle tego, że docent Depczyk jest przecież rodzajem wprawki do Drakuli. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę stosunek do tej postaci widzów "Na dobre i na złe".

Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska

Bitwa more
Jan
Paweł