W tym roku - niestety - nie zdołałem wziąć udziału w spotkaniu wigilijnym na planie „Na dobre i na złe”, ponieważ musiałem udać się do Krakowa na spektakle. W przyszłym, jeśli będzie okazja, postaram się przyjechać. Byłem za to w krakowskim Teatrze STU. Podzieliliśmy się opłatkiem, śpiewaliśmy kolędy, przeżyliśmy ten świąteczny czas w gronie aktorów, ludzi związanych z teatrem i zaproszonych gości. Takie wydarzenia integrują, pozwalają odetchnąć, zrelaksować się w miłej atmosferze i powiedzieć sobie parę miłych słów. Dobrze, że są kultywowane w teatrach i na planach produkcji telewizyjnych.
Spędzam każde święta w domu rodzinnym w Krakowie. Jadę tam jak najszybciej to możliwe, czasem - ze względu na specyfikę mojego zawodu - dopiero dzień lud dwa przed Wigilią i biorę udział w przygotowaniach do Bożego Narodzenia. Mózgiem operacji jest mama, która rozdziela obowiązki. Odkąd pamiętam zajmuję się kupowaniem choinki; wiele razy wyruszałem w miasto w poszukiwaniu idealnego drzewka. W zeszłym roku pierwszy raz w domu stanęło sztuczne, bo żywe nie zdawały egzaminu. Mieliśmy dwa koty (dziś, niestety, tylko jednego), które się z nimi mocno integrowały. Niewiele z nich zostawało. Takie drzewko trzeba przewrócić, żeby coś się działo, nie może być nudno (śmiech).
Lubię święta, bo to czas, gdy wszystko odstawia się na bok, nie ma rozmyślania o pracy, rolach, próbach, nikt nie dzwoni. Liczą się tylko bliscy, można skupić się na rozmowie z nimi. Szkoda, że takich okazji w ciągu roku jest niewiele. Wigilia to także uczta dla podniebienia. Próbuję wszystkich potraw, ale mam faworyta: mogę żyć o samym barszczu z uszkami, niczego innego nie spożywać. Na śniadanie barszcz, na obiad barszcz, barszcz jako aperitif, barszcz na kaca (śmiech).
Krzysztof Kwiatkowski