Im czarne koty przynoszą szczęście (w rodzinie i w pracy), a co do czarów... Cóż, w "Na dobre i na złe" magia ekranu na pewno działa, ale z kotami ma to raczej mało wspólnego!
Obie aktorki zapytaliśmy, jak czarne jak noc zwierzaki trafiły do ich domów...
"Mam dwa czarne - i to absolutnie czarne - koty. Pierwszy to sześcioletni Lucek. Mąż wziął go od staruszki, która chciała kociaka uśpić, bo miał jakiś problem z oczami - opowiada Olga Bończyk. - Lucek rzeczywiście ma do dzisiaj lekko przymglone oczy, ale wyrósł na olbrzymiego, upasionego, czarnego, lśniącego kocura. I kocha mojego męża miłością "pierwszą i największą" - chyba wyczuł, że to właśnie on uratował mu życie...
A drugi kot ma trzy lata i nazywa się Kaziu. Znaleźliśmy go na budowie u koleżanki - po prostu przyszło do nas, miaucząc potwornie, 4-miesięczne kocie maleństwo: zmarznięte, zgłodniałe i mokre od deszczu. Mąż miał wtedy na sobie obszerną, skórzaną kurtkę, a kocurek wdrapał mu się na kolana, po czym... wszedł do rękawa! I tak już z nami został. Na początku Lucek był potwornie zły i zestresowany, że ma konkurenta, ale po kilku tygodniach się z Kaziem zaprzyjaźnili" - zapewnia p. Olga.
"Mam czarną kotkę, Misię - przyznaje Ewa Skibińska.- Misia to dachowiec, który mieszka w domu, a na dwór "łaskawie" wychodzi dopiero, gdy temperatura za oknem zrówna się z tą w pokoju. Trafiła do nas w święta - chcieliśmy mieć kota i w efekcie moja córka dostała miauczącą paczkę pod choinkę...
W budzie na podwórku mieszka natomiast nasz pies, owczarek niemiecki o imieniu (również niemieckim) Axel. Oboje z Misią żyją w zgodzie, choć starają się nie wchodzić sobie w drogę" - zdradza aktorka.