Po starożytnej makabrze ŚREDNIOWIECZE i RENESANS wcale nie okazały się mniej krwawe.
Uniwersalnym lekiem było wtedy: puszczanie krwi, przypalanie chorych miejsc, zabiegi purgacyjne (lewatywy), no i słynne pijawki.
Dla pełni obrazu epoki wystarczy fakt, że francuski król Ludwik XIII w ciągu jednego tylko roku zażył 215 mikstur na przeczyszczenie, miał 212 lewatyw i 47 razy puszczano mu krew... Litości!!!
Popularne (choć nie na każdą sakiewkę) było też leczenie wszelkiego rodzaju metalami, minerałami oraz kamieniami szlachetnymi. I tak:
- korale i szmaragdy zawinięte w skórę kota i zawiązane na szyi powodowały zagojenie każdej, śmiertelnej nawet rany (recepta apteki berlińskiej z 1757r.)
- koral roztarty z oliwą i wprowadzony do uszu głuchych miał przywracać słuch - koral sproszkowany był środkiem przeciw padaczce, manii prześladowczej, opętaniu, porażeniom pioruna i wszelkim zatruciom (a przynajmniej tak twierdził słynny lekarz i mag średniowieczny Paracelsus)
- sproszkowane perły leczyły podobno trąd, febrę, dolegliwości serca, czarną ospę, a przede wszystkim zmorę wszystkich wieków: niemoc seksualną...
- natomiast pył perłowy wypijany z mlekiem pomagał zachować czystość i siłę głosu do późnej starości.
Oprócz sproszkowanych pereł szanujący się medycy przepisywali też inny środek-cud: "kamień" o nazwie bezoar (czyli resztki sierści odkładające się w żołądkach przeżuwaczy)... Apetyczne, prawda?
A jeśli dodać do tego medykamenty takie jak: mleko ośle, kopyto i róg łosia zabitego w okresie rui (na bóle głowy i padaczkę), oko żaby, świeżo wyrwane serca ptaków, proszek z tartych raków i węży, końskie łajno... Aż szkoda, że doktor Kuba nie ma już dzisiaj tylu możliwości...
Ważnym "odkryciem" medycyny RENESANSU był też (popularny do dziś) slogan: "CZĘSTE MYCIE SKRACA ŻYCIE".
Lekarze wierzyli wtedy m.in., że:
- woda rozpuszcza ciało;
- woda otwiera pory i ułatwia w ten sposób wnikanie do ciała chorób;
- przez zbyt uporczywe (tzn. częściej niż kilka razy do roku) kąpiele można stracić wzrok, słuch, a nawet rozum...
Na dokładkę medycy odradzali też zbyt dokładne czesanie się. Bo gdy zrobi się kołtun, choroby opuszczą dzięki niemu ciało i nie "rzucą się" na płuca, żołądek i inne organy... Oczywiście owego kołtuna nie wolno było ścinać (grozi śmiercią!). Alternatywnie dla "wywicia się" kołtuna lekarze zalecali... spożywanie gotowanych jeży.
Uff, 400 lat później możemy odetchnąć z ulgą. Do medycyny zawitał "świeży powiew" cywilizacji (i to razem z mydłem). No i jeże mogą spać spokojnie - choć blady strach padł z kolei na myszki w laboratorium...
Małgorzata Karnaszewska