Co roku na planie „Na dobre i na złe” odbywa się spotkanie wigilijne z udziałem członków ekipy realizującej serial, aktorów oraz reżyserów. Zawsze jest bardzo miło i serdecznie - łamiemy się opłatkiem, składamy sobie życzenia. Każdy dostaje symboliczny upominek od produkcji, co uważam za miły gest, podkreślający świąteczny klimat. To doskonałe wprowadzenie do Bożego Narodzenia, które zawsze spędzam w domu rodzinnym.
Dbamy, żeby święta odbywały się zgodnie z tradycją. Jest siano pod obrusem, dodatkowe nakrycie na stole, a przed obowiązkową pasterką przez godzinę śpiewamy kolędy w kościele parafialnym moich rodziców. Choinkę zawsze ubieram razem z tatą, taki mamy zwyczaj. Po tylu latach rozumiemy się bez słów, jesteśmy zgranym duetem. Od dawna nie skupiamy się na prezentach, bo to nie jest kwintesencja Bożego Narodzenia. Poprzestajemy na drobnych podarkach, skupiając się na na innych, o wiele ważniejszych aspektach świąt.
Kiedyś nie pilnowaliśmy, żeby podczas wieczerzy wigilijnej na stole było dwanaście potraw, ale po mojej interwencji przestrzegamy także tej tradycji. Przed laty uparłam się, że tak musi być i koniec! Dwanaście potraw symbolizuje dwunastu apostołów i dwanaście miesięcy, a ich spożywanie ma przynieść pomyślność w nadchodzącym roku. Zawsze jemy barszcz z uszkami, ale na stole potrafią stać także dwie inne zupy - grzybowa i rybna. Jest kapusta na wiele sposobów - w krokietach, pierogach, z grochem czy z grzybami oraz mnóstwo ryb, które wszyscy uwielbiamy.
Część potraw świątecznych robi mama, ale większość przygotowujemy razem. W zeszłym roku pierwszy raz upiekłam makowiec. Powoli przejmuję pałeczkę w kuchni, choć przede mną jeszcze dużo nauki i odkrywania tajemnic kulinarnych. Można znać przepisy i dokładną listę składników, ale doświadczona pani domu najlepiej wie, czego trochę dodać, a czego odjąć. Dlatego z uwagą słucham rad mamy i wszystkich ciotek.