Ma Pan jakąś słabość, przez którą mógłby Pan przekroczyć granicę miedzy dobrem i złem - tak, jak serialowy Mareczek?
Paweł Wilczak: Mam nadzieję, że jeszcze nie! Choć nawet, gdybym już się do tej granicy zbliżył, to chyba bym się nie przyznał!
A czy umiałby Pan dać drugą szansę komuś, kto coś już w swoim życiu przeskrobał?
PW: Zależy, jakiego rodzaju "przeskrobanie" by to było... Nie wiem, chyba nie przebaczyłbym człowiekowi, który odebrałby komuś życie, albo krzywdził dzieci czy kobiety - to zbyt trudne do zapomnienia. Ale myślę, że w większości wypadków trzeba jednak dawać ludziom drugą szansę. Zdarzają się przecież nieszczęśliwe zbiegi okoliczności, gdy robi się coś, czego później się żałuje.
Wierzy Pan, że ludzie mogą się zmienić dla miłości? Tak, jak to sprawiła w serialu siostra Bożenka?
PW: No pewnie, że tak! Myślę, że trzeba głęboko ufać, że tak właśnie jest! Że przez wpływ drugiego człowieka możemy zrobić się lepsi, ciekawsi... Choć nie do końca wierzę, że możemy się zmienić o 180 stopni...
Podobno nie korzysta Pan z Internetu, a komputer traktuje wręcz wrogo...
PW: Po prostu nie wskoczyłem jeszcze w mentalność "internetowo-cyfrową". Nie wiem, może jestem po prostu za głupi, żeby opanować pisanie na komputerze... Może mam też za mało cierpliwości... Mnie to po prostu nie interesuje! Skuszę się dopiero, gdy technika pójdzie do przodu: gdy rozmawiając przez Internet będę widział drugiego człowieka i to nie w formie kwadratowej głowy na ekranie.
Zresztą teraz nie podobają mi się też inne modne wynalazki - nie mam np. telefonu komórkowego. Moim zdaniem telefon powinien służyć do tego, żeby dzwonić i żeby od czasu do czasu przez niego porozmawiać - to człowiek powinien nim rządzić, a nie na odwrót. A z tego, co widzę, ludzie teraz przez "komórki" wybiegają nagle z lokali, rozmawiają w kinach, knajpach, restauracjach, krzyczą - bo nie ma zasięgu... Zgroza!
Widzę, że jest Pan raczej "starej daty"... Tkwi w Panu średniowieczny rycerz, czy XIX-wieczny dżentelmen bez skazy?
PW: Tak naprawdę, to uwielbiam czasy z lat 20-tych i 30-tych: wtedy ulice wyglądały zupełnie inaczej. I szczerze mówiąc, wolę to, niż widoki z lat "pierwszych" XXI-wieku... Dawniej nawet samochody były piękne: miały duszę, styl... A współczesne wyglądają jak kuchenki mikrofalowe! Zresztą w latach 20-tych wszystko było jasno określone: kobieta była kobietą, a mężczyzna mężczyzną. Istniały pewne konwenanse, wzory eleganckiego zachowania - w tym tkwiło coś szlachetnego. Życie miało swoje barwy - a teraz wszystko jest tak uniseksualne...
Ostatnie pytanie: w serialu "Na dobre i na złe" nosi Pan efektowne tatuaże - dzieło charakteryzatora. Nigdy nie kusiło Pana, żeby zafundować sobie taką ozdobę na stałe?
PW: Nie, dla mnie tatuaż ma jeden minus: jeśli się znudzi, nie można go wymienić. Ale jak ktoś lubi, to proszę bardzo! A mój tatuaż serialowy jest o tyle niewygodny, że malowanie go trwa ok. godziny - i o tyle mam dłuższą charakteryzację. Choć ostatnio coraz rzadziej mam go na rękach: najczęściej chodzę w szpitalnym uniformie, więc pod rękawami i tak by nie było widać wzorów. Ale w przyszłości, kto wie...
Czy to znaczy, że widzowie mogą liczyć na jakieś gorętsze, nie do końca "ubrane" sceny z Pana udziałem?...
PW: To pytanie do scenarzystów: może kiedyś mnie jeszcze rozbiorą!
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska