Dotąd zagrane role - choćby doktora Dialo - zapewniły już Panu w Polsce sporą popularność. Ma Pan jakieś dalsze aktorskie plany?
Barry Abdoulaye: To, że gram, to przypadek! I na razie nie wiem jeszcze, czy w ogóle chciałbym się tym zajmować w przyszłości! Nie jestem przecież aktorem zawodowym, nie należę do żadnej agencji. Kolejne role dostałem tylko dlatego, że ktoś do mnie zadzwonił i mi je zaproponował. Mam zupełnie inne wykształcenie: robię doktorat z ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim...
Nie jest Panu trudno pogodzić pracę naukową z życiem "filmowym"? Jak w ogóle reagują na to koledzy z uczelni?
BA: To nie jest trudne, bo na planie spędzam tylko 5, 6 dni w miesiącu. Jeśli chodzi o kolegów, to część w ogóle nie ogląda tego serialu. A pozostali pewnie są zadowoleni, że znają kogoś, kto gra w filmach.
Praca naukowa kojarzy się z okularami, zepsutym od wertowania grubych tomów wzrokiem... Ma Pan jakieś ulubione lektury?
BA: Czytam dużo, a najchętniej sięgam po biografie polityków. Zresztą sam marzę o zostaniu politykiem po powrocie do mojej ojczyzny, Gwinei (tej francuskiej). Myślę, że mam do tego predyspozycje. Mam cechy przywódcy, znam się na polityce i ekonomii... Poza tym chciałbym coś zrobić dla ludzi. Gdy w telewizji widzę, jak wiele złego dzieje się dzisiaj w Afryce... To aż boli. Chciałbym, żebyśmy mogli pokazać, że nas stać na więcej.
Z Gwinei do Polski jest raczej daleko. Jak znalazł się Pan w naszym kraju?
BA: Do Polski trafiłem dzięki rządowemu stypendium naukowemu. Przyjechałem w 1988 r. Wtedy Polska nie była jeszcze krajem tak europejskim, jak dzisiaj. Była komuna, mieszkało tutaj mało cudzoziemców... Dzisiaj to się bardzo zmieniło.
Jakie były pierwsze wrażenia z pobytu w naszym kraju?
BA: Strasznie zimno! Przywiozłem ze sobą wszystkie kurtki, jakie miałem, ale i to było za mało. W kurtce nawet spałem, bo zepsuł mi się w pokoju kaloryfer. Po trzech miesiącach miałem ochotę rzucić wszystko i wrócić. Nałożyło się wszystko: inny klimat, język, nawet jedzenie. Zupełnie nie byłem przygotowany na coś takiego jak barszcz czerwony, albo bigos! Zresztą barszczu nie polubiłem do dziś - choć żaden Polak nie może zrozumieć, dlaczego...
Nie wolałby Pan zamieszkać w jakimś cieplejszym miejscu? Zwłaszcza teraz, gdy w Polsce jest zima?
BA: Szczerze mówiąc pociąga mnie życie na Karaibach, na Kubie... W kinie widziałem ostatnie filmy o tym kraju i bardzo podoba mi się ukazana w nich atmosfera. Ludzie może są tam biedni, ale za to bardzo "żywi"! Dlatego marzę o Kubie. O jakimś spokojnym, ciepłym miejscu... Gdzie mógłbym wygodnie żyć blisko plaży i palm, a do tego z odpowiednią ilością pieniędzy!
Zbliża się koniec roku. Czy zwyczaje sylwestrowe w Gwinei różnią się od tych w Polsce?
BA: Myślę, że obchodzimy Nowy Rok podobnie. Są imprezy, sztuczne ognie - tyle, że u nas można do rana świętować na ciepłej plaży... I tego mi strasznie w Polsce brakuje!
Czego można życzyć Panu na Nowy Rok?
BA: Moja rodzina jest w tej chwili rozrzucona po całym świecie. Mam rodzeństwo w samej Gwinei, ale też w USA, Kanadzie i w Niemczech. Chciałbym, żebyśmy mogli w końcu spotkać się wszyscy razem, zdrowi, w domu w Gwinei...
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska