Biorąc pod uwagę, ile masz obecnie pracy, można mieć uzasadnione przypuszczenia, że wakacje spędzasz głównie w samochodzie.
Tak to wygląda - mieszkam pod Łodzią, a pracuję w Poznaniu, gdzie robimy dwa odcinki „Sensacji XX wieku” Bogusława Wołoszańskiego, i pod Warszawą na planie „Na dobre i na złe”. W samochodzie jest na pewno ciepło, wygodnie też, a czy przyjemnie? Z tym różnie bywa. Autostrady zaczynają być zakorkowane jak miasta, jest kłopot z przemieszczaniem się. Planuję wakacje z żoną (Teresa Dzielska – przyp. aut.) i dziećmi; chcemy jechać do Chorwacji, a czy się tam wybierzemy, dopiero się okaże. W moim zawodzie trudno wybiegać myślami w przyszłość, bo sytuacja szybko się zmienia. Na pewno gdzieś odpoczniemy, ale może się okazać, że w innym miejscu.
Jaką postać historyczną grasz w „Sensacjach XX wieku”?
Pułkownika Gwido Langera, szefa Biura Szyfrów z czasów II wojny światowej. Polscy kryptolodzy pod jego dowództwem złamali system niemieckiej maszyny szyfrowej Enigma. Z jednej strony to ciekawa przygoda historyczna, bo mogę się czegoś ciekawego dowiedzieć, z drugiej - niełatwe zadanie aktorskie. To paradokument przypominający teatr telewizji, więc dość specyficzna forma aktorska, a do tego muszę się zmierzyć z charakterem oficerskim z tamtych lat, sposobem bycia, mówienia. Ci ludzie mieli twardszy kręgosłup niż my, inaczej rozmawiali, mam wrażenie, że mieli wiedzę, która przerasta współczesnego człowieka. Dialogi, które są napisane dla tej postaci, zahaczają o grę dyplomatyczną, a to z Anglikami, a to z Francuzami czy Niemcami. Cieszę się, że mogę grać pułkownika Langera, bo łatwe zadania mnie nie interesują, życie jest za krótkie, żeby poświęcać czas na coś, co nie do końca mnie inspiruje.
Efekty naszej pracy będzie można zobaczyć w National Geographic Channel nie wcześniej niż późną jesienią. Na początku października mamy jeszcze zdjęcia na Dolnym Śląsku.
Ile czasu zajmuje ci analiza postaci, którą masz grać, zanim wejdziesz na plan?
Ludziom zazwyczaj wydaje się, że aktorstwo to albo bardzo prosty, albo bardzo wymagający zawód. Myślę, że mocno go przeszacowują. W przypadku każdej profesji schody zaczynają się, gdy człowiek stara się podchodzić do tego, co robi poważnie. Śmiem twierdzić, że praca, którą muszę wykonać przed wejściem na plan, jest trudniejsza niż granie. Ile zajmuje mi czasu? Nie ma normy, zależy od okoliczności. Specyfika polskiego rynku polega na tym, że spotykamy się z wieloma propozycjami zawodowymi, które nie dochodzą do skutku. A do castingu trzeba się przygotować - nie tylko nauczyć tekstu, przeczytać scenariusz, który dotyczy tej roli, ale też znaleźć materiały źródłowe, pomyśleć jaki jest kontekst, styl postaci. To dogłębna analiza. Takich castingów jest, na przykład, pięć w miesiącu, do tego dochodzi praca w teatrze, na uczelni, więc robi się krucho z czasem.
Tomasza, którego grasz w „Na dobre i na złe”, masz już rozpracowanego, co nie znaczy, że nie dostarcza ci atrakcji. W nowych odcinkach serialu w jego wątku wiele się wydarzy.
Od jakiegoś czasu mamy do czynienia z trójkątem miłosnym. Małżeństwo mojego bohatera z Wiktorią (Katarzyna Dąbrowska – przyp. aut.) jest w krzyżowym ogniu emocji. Tomasz to stateczny mężczyzna, który wie, czego oczekuje od życia i partnerki, ma sprecyzowane cele, plany, a tu takie salta uczuciowe. Okazuje się, że stara miłość nie rdzewieje, jego żona ciągle czuje coś do Adama (Grzegorz Daukszewicz – przyp. aut.).
W odcinkach „Na dobre i na złe”, które zostaną wyemitowane po przerwie wakacyjnej, nasz wątek jeszcze bardziej się skomplikuje. Ktoś się upije, ktoś kogoś pobije, ktoś wejdzie na ścieżkę szantażu emocjonalnego; we wszystko będzie wmieszany Tomasz. Czytając scenariusze, pomyślałem że – jak na tak poważnego człowieka – nie zachowałby się w ten sposób, ale z drugiej strony nikt z nas nie jest pomnikowy. Pod wpływem emocji i okoliczności wychodzą z nas różne rzeczy – i ładne, i brzydkie. Następuje erupcja uczuciowa i człowiek przestaje być racjonalny, ponosi go. Tego doświadczy Tomasz.
Tomasz w końcu tupnie nogą?
Myślę, że emocje nie zmieniają się z biegiem czasu. Czy mamy piętnaście, czy pięćdziesiąt lat, tak samo kochamy, zazdrościmy, tylko inaczej to okazujemy. Gdy przekroczy się próg zrozumienia, nagle, mimo lat na karku, znowu biegamy w krótkich gaciach i czujemy się jak gówniarze.
Serial to odzwierciedlenie życia, czerpiemy z tego, co nas otacza. Imponuje mi stoicka, pełna cierpliwości postawa mojego bohatera, który wychodzi z założenia, że afera trwa tydzień, najdłużej siedem dni, a potem sytuacja się normuje. Jest wyrozumiały dla Wiktorii, czeka aż się ustabilizuje, nie mając pewności, czy do tego dojdzie. Prywatnie trudno byłoby mi znaleźć siłę, żeby dać partnerce taką absolutną wolność, na zasadzie: dobrze, nie ma sprawy, będę czekał, ile trzeba. Wolę trzasnąć drzwiami, wyjść i zamknąć sprawę, albo usiąść, porozmawiać i zobaczyć, co wyniknie z konfrontacji. Uważam, że zamrożone problemy pozostają problemami.
Dogryzacie sobie na planie z Grzegorzem Daukszewiczem, który gra Adama?
Zawsze. Jest za młody, za przystojny (śmiech). Myślę, że gdyby nie było między nami harmonii prywatnie, trudno byłoby zbudować relację zawodową. Jeśli potrafimy pożartować z siebie, potrafimy też zakpić przed kamerą, wejść w walkę, konfrontację, którą ciekawie się ogląda.
Gdy patrzę na nasz wątek z boku, jako Irek Czop, widzę, że emocje w serialu mogą być bardzo prawdziwe. Nawet gdy zaplanujemy, jak zagramy, jak poprowadzimy napięcia, potem i tak adrenalina robi swoje. Wchodzimy przed kamerę, akcja, poszło, i dzieją się rzeczy, których nie da się przewidzieć. Wytwarza się energia, wartość dodana. To fantastyczne! Telewizja jest świetnym nośnikiem emocji.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski