"Cokolwiek robisz, rób to całym sobą" - to jej motto. Yimi przyjechała do Polski
dzięki ojcu, który przez cztery lata był ambasadorem Nigerii. W naszym kraju
rozpoczęła studia. I postanowiła zostać na dłużej. Na dobre i na złe.
Niedawno obchodziliśmy Boże Narodzenie. Jak smakował Pani barszczyk?
Uwielbiam całą polską kuchnię! Najbardziej żurek i bigos - to mój ulubiony zestaw.
Ale najmniej smakuje mi właśnie barszcz czerwony. (śmiech)
Występ w "Na dobre i na złe" był Pani aktorskim debiutem. Jak czuła się Pani na
planie?
Dobrze. Komfortowo i naturalnie. Od kilku lat jestem modelką, więc obiektyw mnie
nie peszy. Jednak aktorstwo wymaga dużo, dużo więcej wysiłku! Mimo to, gdy
stanęłam przed kamerą, czułam spokój. Na pewno także dzięki serialowej ekipie. To
bardzo ciepli, otwarci ludzie. I bardzo mnie zaskoczyli. Gdy wychodziłam, wszyscy
mówili już "dziękuję" i "do widzenia" w moim ojczystym języku! To było bardzo
miłe, dzięki!
Pani bohaterka - Mona - jest pacjentką Hany i marzy o tym, by urodzić dziecko. Jak
wygląda wychowanie dzieci w Nigerii? Czy rodziny w Polsce są podobne?
O, różnic jest naprawdę dużo! Ale w końcu, to kraje po dwóch odległych stronach
kuli ziemskiej.
W Polsce dzieci są traktowane na poziomie rodziców. I czasem nawet zwracają się do
dorosłych tak, jakby granica między rodzicem a dzieckiem się zacierała. U nas jest
inaczej. Ta różnica jest bardzo wyraźna. Począwszy od tego, że dzieci, jak to mówi
się w Polsce: "chodzą jak w zegarku"... A skończywszy na tym, że ja zwracałam się
do ojca "sir".
Korzystała już Pani z polskiej służby zdrowia? Lekarze przypominali tych z Leśnej
Góry?
Korzystałam tylko z prywatnych klinik, które zapewnia moje ubezpieczenie dla
obcokrajowca. Więc nie miałam okazji odwiedzić "zwykłego" szpitala... Ale jeżeli
wyglądają tak, jak na planie, to nie miałabym zastrzeżeń!
A jak w ogóle trafiła Pani do Polski?
Mój tata był ambasadorem Nigerii, od 2004 roku. Uniwersytet, na którym właśnie
miałam rozpocząć studia, zaczął strajkować. Więc rodzice stwierdzili: "Czemu nie w
Polsce"?
Tuż po przyjeździe, co Panią najbardziej zaskoczyło?
Pogoda! (śmiech) Przyjechaliśmy tutaj w maju... I wszyscy byliśmy zmarznięci na
kość. Wiem, że dla Was to jest prawie początek lata. Ale my na lotnisku
potrzebowaliśmy kocy, żeby się ogrzać.
W maju było lodowato? To jak wspomina Pani swoją pierwszą zimę?
O, to było jedno z najgorszych przeżyć w moim życiu! Czułam się jakbym umierała.
Było przeraźliwie zimno i nic nie pomagało. Pierwszej zimy rodzice byli w
Warszawie, a ja już w Krakowie. Zadzwoniłam do mamy z płaczem, że nie wytrzymam. A
ona odpowiedziała: "Wiem, co czujesz, ale musisz nauczyć się przetrwać"... I sama
uciekała później co roku do domu w Nigerii! (śmiech) Ale ja przywykłam do tego i
teraz lubię ten klimat.
Najzabawniejsza przygoda, która przytrafiła się Pani w Polsce?
Pojechaliśmy na wycieczkę z kursu językowego, do miasta gdzieś w pobliżu granicy
ze Słowacją. Wstąpiliśmy do hotelu, w którym siedziały dwie starsze panie. Ja i
moja kuzynka Shimmi szłyśmy na końcu. I na nasz widok jedna z pań zerwała się z
krzesła i - z pełną powagą - zaczęła mi tłumaczyć, że.. powinnam sobie dać spokój z
solarium! (śmiech) Że to szkodzi mojej skórze i można dostać od tego raka.
Naprawdę czułam, że mocno chce mi pomóc! Nasz nauczyciel, gdy tylko przestał się
śmiać, powiedział, że jesteśmy z Afryki. Na co starsza pani spytała: "A gdzie to
jest?". "To jest takie miejsce, gdzie wszyscy tak wyglądają" - odpowiedział,
starając się wytłumaczyć to jak najprościej.
Co się Pani w Polsce podoba, a co Panią drażni?
Lubię polskie jedzenie, to na pewno! Uwielbiam architekturę zabytkową, szczególnie
w Krakowie. Podoba mi się również fakt, że Polacy potrafią być bardzo dobroduszni.
Ale drażni mnie, że nadal jest tu wielu bardzo zamkniętych, krótkowzrocznych i
nietolerancyjnych ludzi. Sama doświadczyłam wielu nieprzyjemnych sytuacji,
włączając w to napad. Ale najbardziej nie podoba mi się prawo imigracyjne. Jestem
w Polsce już prawie 9 lat, ale co pół roku muszę starać się o pobyt tak, jakbym
przyjechała wczoraj. To bardzo nie fair.
A co chciałaby Pani "importować" z ojczyzny do naszego kraju?
Muzykę i taniec! Generalnie, duch świętowania. U nas świętuje się z każdej okazji,
ze śpiewem i tańcem. Jest w tym bardzo dużo radości, której tutaj brakuje.
Ostatnie pytanie: jakie ma Pani postanowienia na Nowy Rok?
Chciałabym zacząć własny biznes - i stworzyć kolekcję mody. To takie moje "do or
die"! (śmiech) Projektuję, stylizuję i szyję odzież oraz tworzę biżuterię. Łączę
elementy tradycyjnego stylu afrykańskiego z europejskim stylem współczesnym. I
tworzenie ubrań to moja pasja. Od projektu, przez wykrój, po szycie i wykończenie.
Ale chciałabym również odnowić stare więzi i nauczyć się perfekcyjnie mówić po
polsku!
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska