Twoja przygoda z "Na dobre i na złe" trwa już kilkanaście lat. Powinnaś dostać medal za lojalność!
Przecież nie mogę zdradzać macierzystego serialu! Dobieranie aktorów do obsady "Na dobre i na złe" to moje główne zajęcie, ale współpracuję z Tadeuszem Lampką także przy jego innych projektach. Brałam udział w tworzeniu trzonu obsady do "Barw Szczęścia", "maczam palce" w obsadzie "M jak miłość" i robiłam casting do filmu "Och, Karol 2".
Jak wygląda proces wybierania aktorów do obsady "Na dobre i na złe"?
Przez lata się dotarliśmy, mamy zgrany zespół. Reżyserzy, z którymi pracuję w serialu, ufają mi, nie oczekują za każdym razem castingów czy zdjęć próbnych. Wystarczy moje słowo, że dany aktor da radę. Najczęściej przygotowuję listę osób, które moim zdaniem pasują do roli, na podstawie opisu postaci stworzonego przez scenarzystów. Ostatecznego wyboru, kto zagra w serialu, dokonuje reżyser.
Czym kierujesz się przy dobieraniu aktorów? Intuicją, znakami zodiaku?
Nie mam takiej wiedzy na temat aktorów, chociaż astrologia nie jest mi obca i nawet trochę w nią wierzę. Trudno opisać moją pracę, to abstrakcyjny proces przypominający tworzenie muzyki. Zaczynam kombinować już na etapie czytania scenariusza. Są postaci, do których od razu wybieram aktorów i takie, z którymi się męczę. Czasami nikt nie przychodzi mi do głowy i mam poczucie, że obsadzamy kogoś na siłę, że to nie do końca to. Chodzę, zastanawiam się i nagle olśnienie - przecież ten aktor idealnie pasuje do tej roli! Wtedy przychodzi ulga i satysfakcja.
Szukasz gdzieś inspiracji? Przeglądasz kolorowe gazety, gdzie roi się od zdjęć aktorek i aktorów?
Przeglądam i czasami przypominam sobie kogoś, o kim zapomniałam. Nie ma szans, żebym pamiętała o wszystkich. Na zdjęciach mogę tylko zobaczyć, jak ktoś wygląda, a to za mało. Chodzę do teatrów, oglądam spektakle dyplomowe szkół teatralnych, inne seriale i filmy, gdzie mogę ocenić także grę aktorów. No, i oczywiście robię castingi, które są podstawą mojej pracy.
Jesteś w stanie zapamiętać po tylu latach, kto w "Na dobre i na złe" już grał, a kto jeszcze nie?
Nie ukrywam, że czasami mam z tym problem. Biorąc pod uwagę, że średnio w odcinku są trzy nowe epizodyczne postaci, a kręcimy teraz 485. odcinek, można policzyć, ilu mniej więcej aktorów przewinęło się przez plan serialu.
Niektórzy wracają.
Staramy się tego unikać, ale czasami odstępujemy od reguły i świadomie przywracamy kogoś do serialu. Szkoda marnować aktora, który pasuje nam do jakiejś roli i odrzucać go tylko dlatego, że grał już w epizodzie - na przykład - dziesięć lat temu.
Tak było choćby z Redbadem Klijnstrą, który wystąpił jako bohater jednego z odcinków, a potem wrócił jako doktor Ruud Van Graaf.
W związku ze współpracą z ambasadą Holandii w Polsce chcieliśmy wprowadzić do serialu postać lekarza, który ma korzenie holenderskie i mówi po polsku. Redbad nadawał się do tej roli idealnie - jego tata jest Holendrem, a mama Polką. Nie mieliśmy wyjścia (śmiech).
Czy zdarzają się sytuacje, gdy rola, początkowo pomyślana jako epizodyczna, rozrasta się do znaczącego wątku?
Tak było na przykład z Ludmiłą, którą gra Paulina Chruściel. Czasami, gdy aktor spodoba się producentom i scenarzystom, jego wątek jest rozbudowywany. Nieraz jesteśmy zaskoczeni, gdy bohater, który pojawił się na chwilę, nagle wraca. Zdziwieni są także aktorzy i najczęściej się cieszą.
Nie ukrywam, że rzadko się zdarza, żeby ktoś nam odmówił. Najczęściej gdy dzwonię, aktorzy od razu mówią "tak", nawet bez czytania scenariusza. Wystarcza im to, co powiem o postaci, którą mają zagrać. "Na dobre i na złe" ma renomę.
Czy dostajesz od aktorów kosze z kwiatami, bombonierki?
Nie, to byłoby nie na miejscu. Są jednak tacy, którzy wiedzą swoje. Zadzwonił do mnie kiedyś aktor i zrobił awanturę, że nie grał w "Na dobre i na złe", bo nie dał mi łapówki. Twierdził, że inni na pewno obsypują mnie prezentami i pieniędzmi. Te zarzuty są oczywiście wyssane z palca - nie na tym polega moja praca.
A kto wybrał aktorkę do roli sekretarki Anny Oleszkówny w "Na dobre i na złe"?
Ta postać po raz pierwszy pojawiła się w 48. odcinku, który reżyserował Piotrek Wereśniak, co pamiętam doskonale do dzisiaj, bo to był początek mojej kariery aktorskiej (śmiech). W Leśnej Górze była podłożona bomba, a sekretarka miała odebrać telefon i powiedzieć o tym ówczesnemu dyrektorowi administracyjnemu szpitala, którego grała Dorota Segda (Agata Kwiecińska-Depczyk - przyp. aut.). To był drobny epizod. Stwierdziłam, że chciałabym spróbować jak jest przed kamerą, bo zawsze oceniam aktorów, a nigdy nie znalazłam się na ich miejscu. Nieśmiało, bez wiary, zaproponowałam moją kandydaturę, a Piotrek mnie zaskoczył i powiedział "dobrze". Ugięły się pode mną nogi. Bałam się, że koledzy i koleżanki będą mi robili numery na planie, ale byli łaskawi i jakoś poszło.
Na tyle dobrze, że grasz Anię do dziś!
Niektórzy koledzy śmieją się ze mnie, że dyrektorzy się zmieniają, a sekretarka zostaje na posterunku. Zaczynałam u Bruno Walickiego, którego grał Krzysiek Pieczyński, przez chwilę moim szefem był Tadeusz Zybert (Marian Opania - przyp. aut.) i słynny dyrektor Kalarus grany przez Andrzeja Mrowca. Potem nadszedł czas Stefana Trettera (Piotr Garlicki - przyp. aut.) przedzielony krótkim epizodem z Pawicą (Andrzej Zieliński - przyp. aut.). Trochę ich przeżyłam (śmiech).
Twoja bohaterka rozkwitła dopiero u boku Trettera.
Dzięki reżyserowi Arturowi Urbańskiemu, który kiedyś przerobił zwykłą scenę podpisywania dokumentów przez dyrektora w uwodzenie. Leżałam na biurku i kokietowałam Trettera. Scena spodobała się na tyle, że jej nie wycieli, ale musieliśmy dograć dodatkową, w której dyrektor strofował sekretarkę, że tak nie można, a ona była w niego wpatrzona jak ciele w malowane wrota.
Kasia Bujakiewicz, która u nas grała siostrę Martę, przyszła do mnie kiedyś i powiedziała, że jej babcia mnie nie lubi, bo jestem zołzą (śmiech). Cieszę się, że wzbudzam takie emocję. Wcielanie się w Anię to dla mnie świetna zabawa i duża przyjemność.
Pewnie regularnie dzwonią do ciebie reżyserzy castingu z propozycjami aktorskimi!
Dzwonią, a ja odmawiam. Mówię, że poświęcam się tylko roli w "Na dobre i na złe" (śmiech).
Rozmawiał: Kuba Zajkowski