Przyjaciółka prosi Cię o radę: od kilku lat jest z facetem - który ma na imię dajmy na to Bartosz, jest dziennikarzem i właśnie się jej oświadczył - ale ostatnio wpadł jej w oko kolega z pracy... dajmy na to Witek. Którego powinna wybrać?
Hm... Chyba powiedziałabym, żeby zrobiła jakiś test... Na przykład spędziła z każdym z nich jeden dzień, identycznie zaplanowany: lodowisko, kino, klub, wspólne gotowanie obiadu... Myślę, że to całkiem niezły sprawdzian: dwóch różnych facetów postawionych w tych samych sytuacjach.
To nie wybrałabyś dla niej Bartosza? W jednym z wywiadów powiedziałaś, że chciałaś zostać korespondentem wojennym. Więc sama jesteś takim "Bartoszem w spódnicy"...
A kiedy indziej powiedziałam, że mogłabym być cukiernikiem, robić swetry na drutach i że bardzo chciałabym kiedyś poprowadzić pociąg. Albo usiąść za sterami i poderwać do góry wielkiego boeinga! Różne rzeczy we mnie drzemią... A ja staram się to w sobie pielęgnować. Nie chcę obudzić się pewnego dnia z myślą, że jestem "skazana" na zawód aktora. Nie chcę pracować bez przyjemności. Ostatnio myślę np. o tym, żeby skoczyć ze spadochronem. I jak zrobi się cieplej, gdy zaczną się wakacje...
A które z marzeń już udało Ci się zrealizować?
Niedawno leciałam na paralotni. To niesamowite przeżycie. Silnik warczał tak strasznie głośno, że cały czas myślałam, że spadniemy! Poza tym uwielbiam podróże. W ostatnie wakacje jeździliśmy z mężem po Meksyku, ponad miesiąc. Nie mogę powiedzieć, że Meksyk poznałam - bo to byłoby kłamstwem - ale "posmakowałam" go na pewno. To właśnie jedno z marzeń, które mi się spełniło.
I jak smakuje Meksyk?
To niesamowicie zmienny kraj. Opowieść co najmniej na dwie godziny! Nawet klimat jest różnorodny: od totalnego tropiku, gdzie nie ma czym oddychać i wszystko jest mokre, po rejony, w których cały czas trzeba chodzić w swetrach. Od palm po kaktusy. Od nowoczesnych metropolii, po małe, kolonialne miasteczka, wioski Indian i pustynię. Niesamowite są w Meksyku kolory: zielenie, czerwienie, pomarańcze... No i fiesty: oni nawet na dzień przedszkolaka urządzają barwne pochody i bawią się, jakby to było narodowe święto! Meksyk kojarzy mi się też z zapachem tłuszczu. Właściwie na każdym rogu stoi budka, w której coś się smaży. Nawet słodycze. Meksykanie prawie nie znają zwykłych cukierków. Wszystkie słodycze smażą: jakieś prażynki, ciasteczka z miodem...
Zobaczyłaś w Meksyku coś, co cię zaskoczyło? Co było dla Ciebie szokiem?
Cała stolica - jedno z największych miast na świecie - wygląda jak wielki bazar. Jest bezrobocie, więc ludzie handlują czym popadnie i na każdym kroku. Trudno się w ogóle przecisnąć. A co godzinę rozlega się gwizd - ktoś daje sygnał, że zbliża się policja - i wszyscy naraz znikają. Miasta kolonialne są po prostu piękne: ze wspaniałymi budynkami, zabytkami, kilkoma teatrami i uniwersytetami... Za to w małych wioskach ludzie mieszkają w slumsach. Buda sklecona z desek, po podwórku wielkości mojego pokoju biega siedmioro dzieci... ale z dachu sterczy antena satelitarna! Poza tym Meksyk wygląda tak, jakby nikt po sobie nie sprzątał. Nikt nawet nie pomyśli, żeby wyrzucić coś do kosza. Na plaży leżą butelki, sterty śmieci... Za to, gdy na dworcu czeka się na autobus, to sprzątaczka w ciągu kwadransa trzy razy czyści ściereczką poręcze.
A jest coś, co chciałabyś z Meksyku "importować" do Polski?
Otwartość i życzliwość ludzi. Jeśli na ulicy zapytasz o drogę, na pewno nie usłyszysz "nie wiem" - co w Polsce zdarza się notorycznie. Tam natychmiast masz wokół siebie pięć osób i każda tłumaczy ci, w którą stronę iść. Poza tym mieliśmy okazję poznać bliżej meksykańską rodzinę, u której zatrzymaliśmy na kilka nocy. Zorganizowali na naszą cześć uroczyste śniadanie. Przyszła cała rodzina: w sumie trzydzieści kilka osób! A my musieliśmy oczywiście od razu zapamiętać ich imiona... To pokazuje, jak w Meksyku żyje się na co dzień: rodzinnie, blisko siebie... Bez pogoni za pieniędzmi. Tak, by zawsze mieć czas na spotkanie, na wspólne świętowanie... To bardzo ciepły naród.
Zmiana tematu: podobno pierwszy raz stanęłaś na scenie już jako kilkulatka?
- Tak. Od zerówki chodziłam na zajęcia baletowe - tańczyłam w sumie 11 lat. Zrezygnowałam dopiero w klasie maturalnej. Któregoś dnia przyszedł na nasze zajęcia pan reżyser i powiedział, że potrzebują dziewczynki, która potrafi tańczyć i będzie "ucieleśnieniem marzeń głównej bohaterki"... No i wybrali właśnie mnie. Potem były kolejne, małe rólki... A mnie świat teatru fascynował coraz bardziej. Przez dwa lata występowałam w teatrze amatorskim i w końcu zdałam do szkoły aktorskiej. Po prostu: w moim życiu wszystko ułożyło się, jak puzzle. Wszystko do siebie pasowało: taniec, teatr, studia. Oczywiście, głównie dzięki moim rodzicom. To oni zapisali mnie na lekcje baletu i namówili, bym z tego nie rezygnowała - nawet, jeśli zamiast na zajęcia, miałam ochotę iść do koleżanek.
Uczyłaś się klasyki czy czegoś współczesnego?
Przez 11 lat spróbowałam naprawdę wszystkiego: tańca towarzyskiego, ludowego - także z Włoch czy Hiszpanii - współczesnego... Był też klasyczny balet - występowałam nawet w "Jeziorze łabędzim", oczywiście na puentach. Mieliśmy także kurs stepowania, prowadzony przez panią Iżinę Nowakowską z Czech. Co ciekawe, kilka lat później moją nauczycielkę stepu spotkałam... w szkole aktorskiej, na kursie, który mieliśmy na II roku. I nawet mnie pamiętała!
Nadal tańczysz?
Ja to po prostu kocham! Wystarczy, że raz, a dobrze się wytańczę i jestem "czysta" na najbliższe dwa tygodnie - wyładowuję całą negatywną energię. Ale ostatnio rzadko tańczę w klubach. Ludzie zbyt często mnie rozpoznają i obserwują, a wtedy trudno naprawdę się wyluzować.
A taniec na scenie?
Też staram się to wykorzystywać. Kiedyś w "Weselu Figara" w Łodzi zagrałam Cherubina, który tańczył na puentach.
Masz może jakieś hobby? Coś, co pozwala Ci odreagować stresy? Oprócz tańca, oczywiście...
Kino. To naprawdę jedna z moich pasji. Na dużym ekranie, nawet reklama to dla mnie świętość! Nie spóźniam się i gdy ktoś obok rozmawia, od razu zwracam mu uwagę. Jestem po prostu okropna! Poza tym kocham pływać - najchętniej w akwenach, gdzie nie ma nic na horyzoncie, albo tylko majaczy coś tam w oddali... Czasem to bywa niebezpieczne. Znajomi zostają przy brzegu, a dla mnie cała frajda polega właśnie na tym, żeby wypłynąć jak najdalej. Poczuć się panią przestrzeni... Ale kino uwielbiam jednak najbardziej. Gdy mam chandrę, idę do kina. Gdy mam świetny nastrój, idę do kina. Gdy dostaję nową rolę, też idę do kina, żeby poszukać inspiracji...
W takim razie, co obejrzałaś, gdy dostałaś rolę Leny?
Na początku zdjęć, już chyba po raz trzeci, zobaczyłam "Erin Brockovich" z Julią Roberts - jedną z moich ulubionych aktorek. I chyba Lena rzeczywiście była w pierwszych odcinkach niecierpliwa, butna, taka "hop do przodu"... Trochę właśnie jak Erin Brockovich. Ale to nie było celowe. Zresztą przed zdjęciami nawet nie miałam czasu, żeby wybrać się do kina. Decyzja, że dostałam rolę Leny, zapadła w piątek wieczorem, a już w poniedziałek miałam być na planie. W dodatku musiałam jeszcze przyjechać z Łodzi do Warszawy, żeby zmienić kolor włosów.
Żądanie producenta?
Nie, tylko prośba. Chyba dlatego, że wcześniej zagrałam już w "Na dobre i na złe" krótki epizod, w którym miałam czarne, krótkie włosy. Więc poproszono mnie, żebym ufarbowała się na jasno. A ja zgodziłam się bardzo chętnie - zawsze chciałam zobaczyć się w wersji blond. Tylko, że brakowało mi odwagi.
Załóżmy, że płynąc przed siebie po jakimś oceanie, trafiasz na złotą rybkę... która spełni Twoje filmowe marzenia. W jakim filmie chciałabyś zagrać?
W animowanym! (śmiech) Nie, tak naprawdę marzy mi się rola w wielkiej produkcji kostiumowej... Albo w kinie akcji - np. ostra policjantka, dziewczyna w spodniach. Chciałabym przełamać swój wizerunek.
Ostatnie pytanie: jak się czujesz z rosnącą popularnością?
To bardzo miłe, ale jednocześnie trochę męczące. Człowiek wciąż czuje, że jest obserwowany. Trudno np. spotkać się w gronie przyjaciół w kawiarni i swobodnie rozmawiać, gdy wiesz, że ktoś przy stoliku obok może was podsłuchiwać.
A masz, jako doktor Lena, jakieś fory w służbie zdrowia?
- O, to instytucja, w której mam fory absolutne! Za co dziękuję wszystkim pielęgniarkom, lekarzom itp. Ale zdarzają się też sytuacje zabawne. Czasem obrywam np. od pielęgniarek za to, ze w serialu źle przypięłam elektrody, czy za jakiś inny, "lekarski" błąd... No i muszę się wtedy tłumaczyć!
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska