Nie chciałby Pan, tak dla odmiany, zagrać np. jakiegoś złego typa?
CŻ: Ależ ja wręcz marzę o tym, żeby po "Miodowych latach" zagrać coś naprawdę dramatycznego! Na razie udaje mi się to w Teatrze Powszechnym. Marzę np., żeby zagrać w całym repertuarze szekspirowskim - jeśli to możliwe, właśnie w teatrze - i mam nadzieję, że to się da zrealizować.
Woli Pan zmuszać widzów do śmiechu, czy do zastanowienia?
CŻ: Do zastanowienia, bo zmuszanie do śmiechu jest strasznie trudne. Wzruszyć widza jest o wiele łatwej. Zresztą sam uważam się za aktora dramatycznego, a nie komediowego. I gdy tylko mogę, przyjmuję propozycje ról dramatycznych.
Co rozśmiesza Pana samego, prywatnie?
CŻ: Mnie tak naprawdę niewiele rzeczy śmieszy w życiu. I myślę, że tak już jest z aktorami, którzy ciągle grają w komedii... Bawią mnie np. niektóre sytuacje na planie "Miodowych lat", gdy "gotujemy się" z kolegami i ze śmiechu nie jesteśmy w stanie dalej grać. Oczywiście publiczność, która przychodzi na nagrania, takie sytuacje wręcz uwielbia. A my musimy powtarzać sceny po pięć, sześć razy. Poza tym lubię też oglądać filmy z "ukrytej kamery" - to mnie zawsze rozśmiesza.
Co Pana denerwuje?
CŻ: Nieuprzejmość kierowców, brak myślenia na drodze. Teraz, po zmianie przepisów, gdy widzę sznur samochodów na rondzie i kierowców, którzy nie wiedzą, czy mogą jechać, doprowadza mnie to do furii. Czasami mam ochotę wyjść z samochodu i powybijać im szyby! Bo ja czekam i czekam, śpiesząc się na nagranie, światło się zmienia trzy razy, a odjeżdża tylko jeden samochód! To mnie doprowadza do szewskiej pasji.
A co zasmuca?
CŻ: Zasmuca mnie fakt, że być może po "Miodowych latach" nie będę już mógł grać ról dramatycznych. Choć z drugiej strony ten serial jest podobno bardzo dobry i cieszy się uznaniem zarówno wśród widzów, jak i krytyki, więc mam cichą nadzieję, że reżyserzy nie zapomną o mnie, gdy się skończy...
Załóżmy, że wygrywa Pan jutro w Lotto. Czy nadal by Pan pracował?
CŻ: Na pewno byłby pierwszy okres, w którym zachłysnąłbym się pieniędzmi i wolnością, ale potem zwariowałbym siedząc tylko w domu. Choć na pewno nie pracowałbym do tego stopnia, co dzisiaj. Uważam, że przyjemniej jest zajmować się własnym domem, rodziną, podróżami, pięknymi kobietami i samochodami.
Zdaje się, że lubi Pan podróże...
CŻ: Nienawidzę podróży w sensie dojazdu - nie lubię zwłaszcza samolotów. Taka podróż jest dla mnie czymś okropnym, bo do dzisiaj nie wierzę, że coś takiego może się unosić w górę! Ale jak już dolecę, szczególnie na ciepłe wyspy, które uwielbiam, to jestem szczęśliwy. Jako zodiakalny lew lubię ciepłe morze, dużo dobrego wina, i basen. Tak, żeby można było sobie poleżeć, poczytać książkę, posmażyć się na słońcu, u boku pięknej kobiety...
A co Pan myśli o amerykańskiej manii piękna - o tym, że w Hollywood przed operacją plastyczną właściwie nie ma co marzyć o karierze?
CŻ: Mnie by do głowy nie przyszło, żeby zmieniać coś w swoim wyglądzie, bo wtedy straciłbym pracę! W Ameryce jest na odwrót, więc jeśli ktoś przycina sobie nos i naciąga skórę, to chwała mu za to. Na szczęście, póki co, w naszym kraju tego jeszcze nie ma. Kiedyś dostałem nawet propozycję, żeby odessać sobie trochę tkanki tłuszczowej, ale powiedziałem: "Czy wyście zwariowali? Jak ja bym wyglądał? Chudy Żak - nikt by w to nie uwierzył!"
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska