Na przesłuchaniu do roli Igora zjawili się młodzi aktorzy z Warszawy, Krakowa, Łodzi... Dlaczego, według Pana, wybrano właśnie Macieja Zakościelnego?
Maciej Zakościelny: Hm...W scenariuszu było napisane: "młody, przystojny chłopak". Do tego wyluzowany, z poczuciem humoru - trochę zawadiaka. A ja, skoro tę rolę gram, chyba muszę takie cechy posiadać... Może to nie brzmi zbyt skromnie, ale to nie jest skromny zawód. Aktor musi znać swoją wartość.
Czy starsi, bardziej doświadczeni koledzy dają Panu na planie jakieś rady?
MZ: Dużo pomaga mi reżyser, Maciek Dejczer. Nauczył mnie, że aktor zawsze powinien mieć swoją propozycję, jak zagrać scenę. Występ w "Na dobre..." dał mi też pewność siebie - taki jest charakter mojej roli. Igor wie, co kieruje światem i umie to wykorzystać.
Był Pan kiedyś na bakier z prawem? Dorabiał do kieszonkowego w podejrzany sposób? Pytam, bo w serialu Igor się w tym specjalizuje...
MZ: Po szkole pojechaliśmy z moim bratem ciotecznym, Czarkiem, do Paryża i tam graliśmy w metrze: on na gitarze, a ja na skrzypcach. Zarobiliśmy na niezły kawałek chleba - dzięki temu mogliśmy zwiedzić później Francję. Tyle, że graliśmy bez zezwolenia, więc często nas wyrzucano. Do Polski przywiozłem nawet cztery mandaty. Ale to nawet było fajne: ze strachu trzęsły się nam kolana, poziom adrenaliny wzrastał, ale i tak ciągle wracaliśmy. I tylko rozglądaliśmy się, czy gdzieś nie widać "znajomych" kontrolerów. W dodatku oni grozili, że połamią nam instrumenty - a tego naprawdę się bałem. Ale wiedziałem, że za bardzo kocham skrzypce, by tak łatwo pozwolić je zniszczyć. Byłem gotowy nawet się o nie bić!
Ale zdarzały się też miłe momenty?
MZ: Oczywiście! Graliśmy w wąskich wagonikach, wśród tłumu pasażerów. Czasami ludzie nie witali nas mile, wręcz odwracali się tyłem i zaczynali coś czytać, ale po pierwszym numerze było już inaczej. Składali gazety, bili brawo, zaczynali razem z nami śpiewać francuskie szlagiery. Naprawdę, robiliśmy w tych wagonikach fajne show. Zaproszono nas nawet do studia nagrań. Nie skorzystaliśmy, bo w ten sposób chcieliśmy tylko zarobić na wakacje, a nie zaczynać karierę. Pamiętam też, jak kiedyś w Paryżu podszedł do mnie na ulicy jakiś mężczyzna i zapytał po angielsku (bo francuskiego prawie nie znam), czy grałem w metrze. Odpowiedziałem, że tak. A on na to: "Merci, merci beaucoup! Dziękuję bardzo! To było coś wspaniałego!"
Przed studiami pracował Pan jako model. Nie kusiła Pana szybka kariera modela? Łatwy zarobek?
MZ: Nigdy. Myślę, że gdy do sławy nie dochodzi się ciężką pracą, gdy popularność pojawia się za szybko, równie szybko może zniknąć. Ojciec zawsze mi powtarzał: jeśli nie znasz podstaw matematyki, nie rozwiążesz dalszych zadań matematycznych i fizycznych. A to będzie się za tobą ciągnęło przez całe życie. Wychowano mnie w przeświadczeniu, że wszystko musi mieć solidne fundamenty. Inaczej się zawali.
Znakiem rozpoznawczym Igora jest "dzika" czupryna. Skąd pomysł na to uczesanie?
MZ: Wszystko dzięki paniom charakteryzatorkom - to one wymyśliły taką fryzurę. I to od razu pierwszego dnia, gdy przyszedłem na plan. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, jaki dokładnie będzie Igor. A te włosy w jakiś sposób go określiły. Pomogły stworzyć "diabła", który w nim drzemie. Chyba pokazują, co ten chłopak ma w głowie. Cały czas się buntuje, miota, czegoś szuka...
Pan też jest buntownikiem?
MZ: Tak, a przynajmniej tak mi się wydaje! Ojciec stale powtarza, że nigdy nie dałem sobie niczego narzucić. Zawsze miałem własne zdanie - i potrafiłem go bronić. I taki chyba jest Igor...
Zdaje się, że rodzice nie mieli z Panem łatwo...
MZ: Oj, tak! Gdy postanowiłem zdawać do szkoły teatralnej nie sprzeciwiali się, ale do dziś nie wiem, czy chcieli, żebym został aktorem. Może po prostu wiedzieli, że i tak w końcu postawię na swoim! Choć z drugiej strony, w naszej rodzinie wszyscy mają zdolności artystyczne, głównie muzyczne. Mama gra na pianinie, ojciec próbował swoich sił na klarnecie i gitarze, ja skończyłem średnią szkołę muzyczną w klasie skrzypiec... A muzyk i aktor to pokrewne zawody.
Kiedy zdecydował się Pan zostać aktorem?
MZ: Kiedyś, jeszcze w szkole podstawowej, zdobyłem trzecie miejsce w lokalnym konkursie "Minilista przebojów". I od tej pory scena już zawsze mnie "kręciła". Kiedyś, na spacerze, Tato zapytał mnie, kim chciałbym zostać. A ja odpowiedziałem, że chcę być jak Shakin Stevens, którego naśladowałem w "Miniliście". Chciałem robić coś na scenie - choć nie wiedziałem co, ani i jak. W liceum ciągle się wygłupiałem, stale coś udawałem, aż nauczyciele nazwali mnie "bajerant". Mówili, że powinienem zdawać do szkoły aktorskiej, ale nie traktowałem tego poważnie. Dopiero gdy w połowie IV klasy przyjechałem do Warszawy i odwiedziłem szkołę teatralną, od razu się w niej zakochałem. I zdałem za drugim razem.
Po przeprowadzce do Warszawy nie tęsknił Pan za rodziną?
MZ: Trochę tak, ale od dziecka chciałem podróżować, poznawać coś nowego. Poza tym w Warszawie bardzo dobrze się czuję. Cieszę się, że mam w końcu własny kąt. Miejsce, które mogę urządzić tak, jak mi się podoba. To coś, czego brakowało mi w domu, gdzie dzieliłem wszystko z bratem. A teraz, chociaż wciąż mieszkamy razem, każdy ma własny pokój.
Nie tęskni Pan nawet za maminą kuchnią?
MZ: Sam umiem gotować. I nauczyłem się tego właśnie dzięki Mamie. Kiedyś z bratem i siostrą robiliśmy jej niespodzianki: gdy wracała z pracy, czekało np. upieczone ciasto. Co prawda, czasami była to niespodzianka dość przykra. Coś spaliliśmy, albo dodaliśmy złe składniki... Ale generalnie dzięki temu nauczyłem się gotowania. I do dzisiaj to lubię. Przygotowuję spaghetti, chińskie dania z kurczakiem...
Mężczyzna przy garach? Zbyt piękne, by było prawdziwe! Proszę o dowód - najlepiej przepis...
MZ: Moja specjalność: spaghetti z tuńczykiem. Biorę olej z oliwek, przysmażam tuńczyka, wkrajam czosnek (dużo, bo go uwielbiam), potem wgniatam w to takie malutkie pomidorki, dorzucam cebulki, jeżeli brakuje sosu to dodaję też przecier z pomidorów, gotuję pastę, a na końcu, na wierzch daję ser mozarella i trochę oregano. I gotowe! Oczywiście, przyda się też dobre, czerwone winko...
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska