Jak się czujesz na planie "Na dobre i na złe"? Masz może tremę, gdy stajesz obok starszych, znanych aktorów?
Aneta Zając: Na razie nie miałam z nimi dużo zdjęć, bo tylko dwa dni, ale było wtedy bardzo sympatycznie. Czułam się trochę skrępowana, że mam do czynienia z gwiazdami, ale jestem szczęśliwa, że występuję obok znakomitych aktorów. To mobilizuje mnie do dobrej gry.
Występ w serialu to dla Ciebie tylko chwilowa przygoda, czy też masz zamiar zostać w przyszłości aktorką?
AZ: Aktorstwo to moje marzenie! W tym roku zdaję maturę i mam nadzieję, że dostanę indeks na PWST. A jeśli się nie uda, to zamierzam zdawać na SGH. Mam przez to sporo nauki, bo jednocześnie przygotowuję się do egzaminów na dwie skrajnie różne uczelnie.
Rola w "Na dobre i na złe" to Twój debiut?
AZ: Nie, nagrywałam już filmy do programu "Zwyczajni, niezwyczajni" i reklamy.
Więc o aktorstwie myślałaś już od dawna?
AZ: Tak, w sumie od małego uczęszczałam na różne zajęcia, które miały coś wspólnego ze sceną. I zawsze uwielbiałam związane z tym pokazy, grę przed publicznością. Dlatego najpierw byłam w ognisku przy Teatrze Ochoty, a teraz chodzę na zajęcia aktorskie do Hyde Parku w Ośrodku Kultury Ochoty.
Skoro interesujesz się teatrem i sztuką, masz też pewnie ulubionych autorów?
AZ: Teraz nie mam za wiele czasu, żeby czytać coś oprócz szkolnych lektur, ale bardzo lubię np. dzieła Szekspira. Jedno z moich marzeń to właśnie gra w jakimś filmie kostiumowym, w sztuce Szekspira...
Niech zgadnę: w roli Julii?
AZ: Może...
A na co przeznaczyłaś pierwsze zarobione aktorsko pieniądze?
AZ: Na zajęcia przygotowawcze do matury. Matura spędza mi sen z powiek, ale egzaminów na studia boję się jeszcze bardziej!
I udaje Ci się godzić pracę w serialu z nauką? Masz w ogóle jakiś wolny czas?
AZ: Tak, jakoś znajduję czas na wszystko: szkołę, film i przyjaciół. A w wolnym czasie najchętniej spotykam się właśnie z przyjaciółmi. Zawsze możemy się wybrać na jakąś imprezę, albo do pubu, a ostatnio bardzo też polubiłam grę w kręgle.
Słyszałam, że masz już grono wiernych fanów, którzy nawet przysyłają Ci listy?
AZ: Tak, dostałam już kilka listów i bardzo za nie dziękuję! Były bardzo miłe. A najdziwniejsze było to, że żaden autor nie potępiał Joli za jej czyny. Wszyscy za to dodawali mi w listach otuchy...
A jak na Twój występ w telewizji zareagowali rówieśnicy ze szkoły?
AZ: Dostrzegam większe zainteresowanie moją osobą, niż przed serialem, ale to w sumie bardzo przyjemne. W klasie raczej wszyscy traktują mnie tak samo, ale gdy przechodzę korytarzem widzę np., że ludzie oglądają się za mną i czasami słyszę też: "Patrz, to ta, co gra w serialu!".
I nie masz przez serial problemów z nauczycielami?
AZ: Nie, nauczyciele przyjęli to bardzo miło. Na przykład pani od niemieckiego chętnie poświęca kilka minut lekcji na omawianie kolejnego odcinka "Na dobre i na złe" i zawsze próbuje ode mnie wyciągnąć, co jeszcze się w serialu wydarzy...
Tkwi w Tobie coś z serialowej Joli?
AZ: Nie, jestem raczej jej przeciwieństwem! Musiałam się diametralnie zmienić do tej roli, bo Jola miała pokazać się widzom jako osoba bardzo pewna siebie i za wszelką cenę dążąca do obranego celu, a ja prywatnie wcale tak się nie zachowuję. Do tego stopnia, że gdy moi znajomi z Krakowa zobaczyli mnie w serialu, od razu zadzwonili i powiedzieli: "Aneta, ależ ty jesteś tam zupełnie inna, niż w rzeczywistości!". I to mnie strasznie ucieszyło, bo znaczyło, że udało mi się dobrze Jolę zagrać.
A może podobają Ci się chociaż kostiumy, jakie w serialu nosi Jolka?
AZ: Nie, moje kostiumy są raczej dość "słodkie", a ja prywatnie nie lubię tak wyglądać. Ubieram się inaczej, ale za to często noszę rzeczy w kolorze niebieskim, tak jak w serialu.
Skoro zupełnie nie przypominasz swojej bohaterki, to jaka właściwie jesteś?
AZ: Raczej spokojna, towarzyska... Jestem też strasznym śpiochem. Gdy jestem niewyspana, denerwuje mnie po prostu wszystko! A moja wada to niepunktualność. Ale postaram się z tego wyleczyć... No i jestem zawzięta w tym, co robię.. Tutaj może jest we mnie coś z Joli, bo też dążę do celu za wszelką cenę, ale na pewno innymi, niż ona, drogami!
Zmieniłabyś coś w scenariuszu, gdybyś mogła?
AZ: Tak - chciałabym, żeby Jola trochę zmądrzała. Myślę, że wypadek, który jej się zdarzył, przedawkowanie leków, zmienił jej charakter. Mam nadzieję, że stała się bardziej poważna. I nie zakocha się już tak bezmyślnie w chłopaku, który nic do niej nie czuje!
Tobie nigdy nie dolega złamane serce?
AZ: Czasami zdarza się, że zakocham się nieszczęśliwie, ale na pewno nigdy nie zareagowałabym tak, jak Jola! To rzeczywiście byłby kiepski pomysł! Zresztą na bolące serce pomaga tylko "okład" z rodzinnego ciepła.
A właśnie: jesteś jedynaczką, czy masz rodzeństwo?
AZ: Mam brata Karola, młodszego o dwa lata. Cały czas go zachęcam, żeby zainteresował się teatrem, ale on woli raczej sport!
Pierwszy "teatr", z jakim mamy do czynienia, to zwykle opowiadane przez rodziców bajki. Zapamiętałaś może jakąś z dzieciństwa?
AZ: Tak, moja kochana babcia zawsze znajdowała czas, żeby przed snem poczytać coś mnie i bratu. Szczególnie utkwiła mi w pamięci bajka o wilku i owcy - nie pamiętam już dokładnie, o co chodziło, ale zakończenie było oczywiście szczęśliwe!
Czy to znaczy, że od tamtej pory lubisz zwierzęta?
AZ: I to bardzo! Ostatnio nawet Mama i brat znaleźli małego, potwornie brudnego pieska i przynieśli go do domu. Gdy go umyliśmy, spod brudu wyszedł śliczny, biały, puszysty szczeniak! Okazało się, że ma siedem miesięcy. Zaopiekowaliśmy się nim i nazwaliśmy go Lucky. Mama kupiła mu posłanko, miseczkę, jedzenie na cały tydzień i nawet miał własną smycz, ale niestety po tygodniu znaleźli się też właściciele, więc musieliśmy go oddać... Strasznie po nim płakaliśmy.
To teraz pewnie na spacerach rozglądasz się za kolejną przybłędą...
AZ: Oj tak! Myślę zresztą, że zwierzak, które spędził jakiś czas zdany tylko na siebie, jest później bardzo wdzięczny ludziom, którzy go przygarniają. Takie pieski są chyba najbardziej kochane!
Cóż, w takim razie zostało mi już tylko jedno: życzę Ci spotkania następcy Lucky'ego, a przede wszystkim połamania ołówka i rozlania atramentu na maturze!
AZ: Nie dziękuję!
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska