Jaka jest grana przez panią siostra oddziałowa? Da się ją lubić?
Daria Trafankowska: Może to typ kobiety, której się specjalnie nie lubi, ale na pewno się wie, że nie da "plamy" zawodowej. Jest konkretna, rzeczowa i dlatego godna zaufania. Taka pielęgniarka to bezcenna rzecz!
A czy siostra oddziałowa jest do pani podobna?
DT: Mam jedną cechę siostry Danuty: jestem energiczna i staram się robić to, do czego się zobowiążę. Ale generalnie jestem osobą miękką, daję sobą kierować, często idę na kompromis. W ogóle nie znoszę konfliktów i zawsze staram się mediować. A siostra Danuta jak trzeba to się i poawanturuje... Mogłabym nauczyć się od niej tej konsekwencji w działaniu. Umiejętności panowania nad sytuacją. Tego, by nie poddawać się manipulacjom...
Jak się pani pracuje na planie "Na dobre i na złe"?
DT: Przede wszystkim dobrze nam robią "płodozmiany" reżyserskie. To mobilizuje, nie pozwala popaść w rutynę. Każdy reżyser ma odmienne wymagania i osobowość, wprowadza inną atmosferę... To nas trzyma w napięciu. Poza tym na planie są dla siebie bardzo mili. Jeśli komuś puszczają nerwy, to cały sztab ludzi natychmiast pracuje nad tym, żeby go odprężyć i uspokoić.
A jak pani sobie radzi z zadaniami pielęgniarskimi? Umiałaby pani udzielić pierwszej pomocy?
DT: Nie i nawet nie będę udawać, że jest inaczej! Na planie dowiedziałam się wielu rzeczy teoretycznych, ale manualnie jestem niesprawna. Gdy tylko ktoś może mnie wyręczyć w robieniu zastrzyków, "grają" ręce konsultantki. Poza tym dzięki Bogu jestem oddziałową, więc tylko wydaję polecenia, a sama rzadko muszę coś wykonać...
Pracuje pani nie tylko na planie serialu, ale też w dwóch teatrach: Powszechnym ("Żelazna konstrukcja", "Rock and Troll") i Komedia ("Prywatna klinika"). Jak przy takim zabieganiu udaje się pani walka ze stresem?
DT: Muszę codziennie coś przeczytać: z braku książki chociaż gazetę "od dechy do dechy". Bez tego nie zasnę. To nałóg, ale też model odreagowania. Poza tym jestem straszliwym palaczem. To niezdrowe, ale pozwala się odprężyć.
Ma pani ulubione lektury?
DT: Czytam dużo klasyki i sensacji, a także literaturę polską. Ciągle wracam do Dostojewskiego, to mój życiowy nauczyciel. Natomiast za największego poetę uważam ks. Twardowskiego. Nie wiem, czy ktoś jeszcze na świecie pisze tak dobre i mądre wiersze, jak on. Gdybym mogła przyznawać Nobla, to dawno by go dostał! W jego wierszach jest coś szczególnego. Jeśli czegokolwiek chcemy się dowiedzieć o życiu, w prawdach prostych a nie natrętnych, to wszystko można znaleźć u ks. Twardowskiego. To "niezbędnik" w trudnych chwilach.
A gdyby mogła pani uciec od tego zabiegania - gdzie chciałaby pani wyjechać?
DT: W ogóle jestem osobą "ruchomą", lubię oswajać nowe miejsca. A do tego nie jestem "kobietą luksusową": wystarczy mi plecak, buty i nocleg choćby na sianie!
A gdzie bym chciała pojechać? Ostatnio grzebałam w starych dokumentach i odkryłam, że są miejsca na Lubelszczyźnie, skąd pochodzi rodzina mojej babki, których nawet nie umiem znaleźć na mapie! Mam straszną ochotę dotrzeć tam, pogrzebać dalej w księgach parafialnych.... Może odnajdę jakieś korzenie? Bo na razie moja wiedza kończy się na babci. Mam parę zdjęć prababci, która była bardzo piękną kobietą i miała równie piękne imię "Konstancja" ale więcej nic nie wiem. Po Wielkopolsce też bym chciała pobuszować, bo tam jest z kolei rodzina Taty.
Tradycje aktorskie, po Mamie, wyniosła pani z domu.
A czy pamięta pani swój pierwszy publiczny występ?
DT: Pierwszego nie, ale oglądam się na zdjęciach: miałam wtedy 3 latka i grałam pazia w sztuce, w której Mama była królową. Pamiętam za to mój debiut w filmie "Dziadki-niejadki", gdy miałam 6 lat. I bardzo bym chciała zdobyć ten film, już prywatnie, żeby zobaczyć co po 40 latach zostało we mnie z dziecka...
A czy jest jakaś rola, o której pani wciąż marzy?
DT: Bardzo żałuję, że tylko dwa razy zagrałam w sztukach Szekspira. Jednak mój prawdziwy smutek to fakt, że nie gram w Czechowie. A wydaje mi się, że Czechow i ja to takie stworzone dla siebie dwie połówki... Jego postaci mają pewien rodzaj marzycielskości, a z drugiej strony szczególnej siły, tęsknoty do wolności...
A wymarzona rozmowa z kimś, kogo pani nie zna?
DT: Fascynują mnie osoby aktywne i przekraczające bariery. Chciałabym porozmawiać z Ochojską, Wernichowską.... To kobiety, które podziwiam. Z nimi się utożsamiam i czasami myślę, że skoro one coś robią, to i ja bym mogła...
Czy to znaczy, że ma pani w sobie coś z rycerza, który chce naprawić świat?
DT: Z całą pewnością mam taką "skazę"! Od dziecka mam zakodowane poczucie, że jak ktoś wyciąga rękę i o coś prosi, to nie wolno mu odmówić. Czasami znajomi śmieją się ze mnie, gdy komuś zaufam i daję pieniądze. A ja im odpowiadam, że to nie moja sprawa, czy ten ktoś oszukuje. Rozliczy się na tamtym świecie. Nie stać mnie może na własny dom i samochód, ale na pewno stać mnie na to, żeby komuś pomóc. Zawsze mogę podzielić się tym, co mam.
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska