Na potrzeby serialu kursuje Pani między domem we Wrocławiu i planem w Warszawie. Nie męczą Panią te wieczne podróże?
Ewa Skibińska: Nie, to tylko 4-5 godz. jazdy pociągiem i nawet to polubiłam. Zawsze gdy wracam do Wrocławia zabieram ze sobą książki, bo mam wtedy trochę czasu, żeby w spokoju poczytać. A podróż do Warszawy, zwykle z samego rana, po prostu przesypiam. Poza tym okazuje się, że mimo wszystkich perypetii, które scenarzyści wymyślają dla naszej serialowej rodziny, wcale nie mam tak dużo dni zdjęciowych: czasami tylko dwa w miesiącu.
Może jednak przeprowadzka do stolicy byłaby dla Pani wygodniejsza?
ES: Myślę, że najważniejsze rzeczy w moim zawodzie dzieją się w teatrze, więc gdybym miała jakąś propozycję gry na scenie w Warszawie, nie bałabym się jej przyjąć. Nie przywiązuję się jak kot do jednego miejsca, mam już odchowaną córkę, a mój życiowy partner dużo pracuje w stolicy... Więc z chęcią spróbowałabym czegoś nowego.
Ale w tej chwili jestem związana przede wszystkim z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Tam spotykają mnie najciekawsze propozycje, stamtąd czerpię właściwie całą energię życiową i nie byłoby mi łatwo to porzucić. Poza tym Wrocław, gdzie się urodziłam, to piękne, spokojne miasto. Jest mniejszy od Warszawy i dzięki temu ma własny, niepowtarzalny klimat: na rynku można spotkać przyjaciół nawet, jeśli wcześniej z nikim się nie umawiało. Ale z drugiej strony, jeżeli we Wrocławiu aktor nie ma pracy w teatrze, to nie ma jej wcale, bo wytwórnia filmów nie działa, a telewizję "zasilają" głownie aktorzy z Warszawy...
Teatr to miejsce magiczne. Myśli Pani, że poza sceną - w codziennym życiu - też można znaleźć trochę magii?
ES: Tak, ja np. chętnie "zanurzam" się w momenty, gdy mogę się wyciszyć... Nie chodzę do wróżek, ale za to sama stawiam sobie tarota. Chętniej czerpię ze spokoju, niż z pędu życia. Wolę patrzeć na świat z dystansu. Cenię sobie takie momenty wewnętrznej ciszy - i to właśnie nazwałabym moją "magią" w życiu.
Grana przez Panią Elżbieta przechodziła już w serialu załamanie psychiczne, wpadła w szpony sekty... Miała Pani kiedyś podobne chwile słabości?
ES: Właściwie nie wiem, czy w przypadku Eli to rzeczywiście słabość psychiczna, czy może pewna desperacja... To, że miała problemy, było przecież wynikiem jej poszukiwań. A naprawdę słabi psychicznie ludzie to ci, którzy nie poszukują. Nie mają w sobie pobudzenia, niecierpliwości, niczego nie ryzykują... Oni wybierają w życiu tylko proste drogi - jedynie ten, kto poszukuje, może popełnić błąd i wejść w ślepą uliczkę.
Dlatego ja bym Eli broniła: może nie umiała odpowiednio wyrazić swoich pragnień, może życie troszkę wymknęło jej się z rąk... Ale na pewno szukała miłości, oparcia w rodzinie, swojego miejsca w świecie. Chciała np. pracować zawodowo, ale w końcu z tego zrezygnowała dla rodziny - myślę, że właśnie to jest wyrazem jej życiowej siły i mądrości. Teraz Ela jest zadowolona ze swojego wyboru, nie pracuje, ale na sto procent spełnia się w domu - ja prywatnie jestem zupełnie inna! Też na pewno poszukuję i mimo wewnętrznego wyciszenia mam w sobie dużo niepokoju, czasami nawet agresji... Ale życie zawodowe jest dla mnie bardzo ważne. Gdy mam oparcie w rodzinie, nie wyobrażam sobie poświęcenia pracy - dla nikogo.
Ostatnio w rodzinie Walickich pojawiły się też narkotyki. Jak, Pani zdaniem, można walczyć z tym zagrożeniem?
ES: Myślę, że tylko profilaktyka, uświadamianie dzieciaków może cokolwiek zmienić. Tylko to ma sens. Bo nawet, gdyby narkotyki były legalne, jeżeli młodzi będą wiedzieli, czym to grozi, to nie sięgną po nie. Za to gdy nie będą sobie zdawali sprawy ze skutków nałogu, to zawsze znajdą do nich drogę. Teraz przecież jest to nielegalne, a i tak narkotyki jest bardzo łatwo dostać.
A czy prywatnie zetknęła się Pani kiedyś z tym problemem?
ES: Tak, na własnej skórze przeżyłam bliskość z człowiekiem, który już odszedł z tego świata, ale wcześniej przez wiele lat brał narkotyki. I widziałam, że nikt nie był w stanie mu pomóc. To był członek naszej najbliższej rodziny. Jego przykład to w pewnym sensie lekcja dla mojej córki. Miała wujka, który obiecywał jej, że zabierze ją na lody, gdy tylko będzie zdrowy - i w końcu nie zdążył tego zrobić... Myślę, że teraz moja córka dokładnie już wie, co oznaczają narkotyki. Nauczyła się więcej, niż na jakichkolwiek zajęciach w szkole...
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska