Jak się Pan czuje przed końcem tysiąclecia, a niektórzy twierdzą nawet, że świata?
Leon Niemczyk: Ja w to nie wierzę! Dożyłem już roku 2000 więc myślę, że jakoś przewlekę się i przez 2001! Poza tym lata nieparzyste były zawsze dla mnie raczej szczęśliwe. I jestem pełen optymizmu wkraczając w kolejny taki rok.
Urodził się Pan też w roku nieparzystym - 1923. Czy to przyniosło Panu szczęście?
LN: Podobno jestem w czepku urodzony! Nie zawsze może byłem szczęśliwcem, ale wydaje mi się, że trzeba wyciągać z życia wszystkie chwile, które przynoszą radość. Moja dewiza to nie zajmować się zbyt dosłownie bolączkami dnia codziennego. Uniknie się stresów, zachowa pogodę ducha - a to jest najważniejsze!
Nie przejmuje się Pan nawet ocenami krytyków?
LN: Przedtem tak, teraz mniej. Grałem kiedyś w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" przywódcę Cyganów. A w jednej z recenzji - nazwiska krytyka nie wymienię przez grzeczność - napisano, że bardzo dobrze zagrał tę rolę (choć w ogóle w filmie nie brał udziału)... Krzysztof Chamiec! Cieszę się przynajmniej, że recenzja była pozytywna. Bo gdyby rolę oceniono źle, przyjaciel mógłby mieć do mnie pretensje! Wydaje mi się, że recenzja pozytywna mobilizuje. A tych krzywdzących, napisanych złośliwie szkoda czasu czytać! Ale recenzent też człowiek: dajmy mu żyć!
Rola Michała Kality to dla Pana kolejna fala popularności...
LN: Staram się, aby ta postać była sympatyczna, żeby widzowie ją zaakceptowali. Oczywiście to zależy też od scenarzystów. Zresztą nagrałem się już tyle "negatywów", że raz pozytywną postać powinien mi Bóg dać! W nagrodę za wszystkie role bandziorów!
Nie męczą Pana kolejne długopisy podsuwane z prośbą o autograf?
LN: Nie wyobrażam sobie, żeby aktor unikał popularności! To należy do mojego zawodu. Gdy młodzi ludzie otaczają mnie, proszą o autografy czy wspólne zdjęcia, nie odmawiam nigdy. Tym bardziej, że proszą o to w sposób kulturalny, co nader rzadko w dzisiejszych czasach się zdarza!
Na serialowym planie aktorzy czasami muszą długo czekać na kolejne sceny. Ma Pan sposób na rozładowanie w takich chwilach napięcia? Może jakieś hobby?
LN: Po prostu trzeba uzbroić się w cierpliwość - w filmie czekanie to normalna rzecz. Teraz też mam dwugodzinną przerwę w zdjęciach, bo ekipa kręci inny obiekt... A jeśli chodzi o hobby, to w tej chwili moim jedyny jest dobry samochód. Nie szybki, ale niezawodny. Taki, żebym miał pewność, że gdy jadę na zdjęcia nie stanie mi motor i nie zawalę całego dnia pracy!
Mam nadzieję, że samochód przydaje się Panu tez poza pracą - na urlopie. Ostatecznie kiedyś trzeba odpocząć...
LN: W tym roku miałem pewną "przerwę", bo kręciłem film "Raport 2001" na Mazurach. Spędziłem ten czas nad pięknymi jeziorami - i to był swoistego rodzaju urlop. Poza tym nie marnuję żadnej wolnej chwili. Wykorzystuję je choćby na zdrową drzemkę....
Nad serialem pracuje Pan w Warszawie, jednak na stałe mieszka w Łodzi...
LN: Ale jestem Warszawianinem: urodzonym na Mokotowie, na ul. Sandomierskiej 23 (rodzinny dom wciąż tam stoi). Tyle, że losy rzuciły mnie poza granice kraju, a gdy wróciłem, to właśnie Łódź była "mekką" dla aktorów. Teraz to się zmieniło: znikła nawet, ku mojej żałości, piękna wizytówka Łodzi - wytwórnia filmów fabularnych. Stolica jak magnes ściąga wszystko, co najlepsze. Ale ja pozostałem wierny Łodzi - siedzę tam i nie narzekam! Mam tam paru dobrych znajomych, dużo też kręciłem w Berlinie, a do Niemiec jest bliżej z Łodzi, niż z Warszawy. Poza tym wielki plus tego miasta to fakt, że łatwo dostawałem w nim rozwody!
Ostatnio Łódź stała się słynna dzięki oryginalnym pomnikom, jakie mieszkańcy wystawili zasłużonym obywatelom miasta. Czy kiedyś, powiedzmy za sto lat, chciałby Pan zasłużyć na taki "prezent"?
LN: Ja już i tak doznałem niejednego zaszczytu! Mam filmową gwiazdę w "alei zasłużonych" na Piotrkowskiej, dostałem piękny tron z napisem "HollyŁódź" (ciężki niesamowicie), podobno po Łodzi jeździ tramwaj z moją podobizną... Cóż mogę więcej żądać? To mi wystarczy!
Zawód aktora zmusza Pana do ciągłego "bycia w drodze" - raz w Berlinie, raz w Warszawie... A co daje w zamian?
LN: Aktorstwo daje nam to, czego w szarym życiu nigdy nie osiągniemy. Człowiek wciela się w inne postaci - a to ubarwia życie. Są piękne role - te klasyczne i te, które dopiero zostaną napisane. Aktor, który przez lata występuje przed kamerami czy na deskach scenicznych, połowę życia spędza właściwie w cudzej postaci. I to jest piękno tego życia! To jego koloryt: raz gram milionera, raz szczęśliwego, raz niezadowolonego... Ale nigdy nie ma szarzyzny, która jednak dominuje w życiu i zabiegach "o chleb codzienny"...
Czy wśród wielu "barw" aktorstwa ma pan jakąś ulubioną? Jakąś najmilej wspominaną rolę?
LN: Podobno ulubiona rola to każda, która się udaje. A ja jestem pełen optymizmu, że w przyszłości zdarzy mi się jeszcze zagrać jakąś niezłą rolę! Na to czekam - i przez ten optymizm, jeśli już mówimy o kolorach, to moim ulubionym jest zielony: barwa nadziei...
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska