Pielęgniarki powinny być cierpliwe, wiecznie uśmiechnięte, chętne do poświęceń... Czy taki opis pasuje do Pani prywatnie?
Edyta Jungowska: Nawet nie wiem, czy pielęgniarki zawsze mają te cechy! Myślę, że nie wszystkie są tylko "siostrami miłosierdzia"... Ja, jeśli nie mam ochoty, to nie jestem jakoś wyjątkowo miła. I raczej widać po mnie od razu, co czuję. Zresztą siostra Bożenka też jest pielęgniarką z "charakterkiem".
A jaka jest Pani jako pacjentka?
EJ: Beznadziejna! Gdy się źle czuję oczywiście idę do lekarza, ale gdy tylko mi przechodzi, od razu przestaję brać proszki. Nie jestem konsekwentna i w ogóle nie mam cierpliwości. Dlatego źle znoszę długie, przewlekłe choroby - zawsze chcę, żeby ktoś wyleczył mnie od razu, tak "od ręki".
A jak Pani znosi stan "przewlekłej popularności"?
EJ: Siostra Bożenka nie jest główną postacią serialu, więc jej popularność nie jest dla mnie męcząca. Ale zdarzają się śmieszne sytuacje, szczególnie w sklepach. Ostatnio kupowałam np. smycze dla psów i właścicielka sklepu była tak ucieszona faktem, że przyszłam właśnie do niej, że nie pozwoliła mi zapłacić! A na bazarku w okolicy, gdzie mieszkam, wszyscy mi się kłaniają albo mówią "dzień dobry". To w sumie miłe przejawy tego, że ludzie mnie oglądają w telewizji.
Zdobyła już Pani sporo nagród, m.in. nagrodę im. Leona Schillera za rok 1996 i nagrodę Ewy Demarczyk na XXI Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Jak Pani na nie reaguje? Czy to duże przeżycie?
EJ: Wszystkie nagrody, które mi się zdarzyły, pojawiły się w trudnych dla mnie momentach. Dlatego były ważne i potrzebne. Gdy myślałam, że "to już koniec" dawały mi siłę, żeby dalej pracować. Coś nie wychodzi, wydaje mi się, że do niczego się nie nadaję, że wszystko jest beznadziejne - a tu nagle "trach"! I okazuje się, że jest nagroda, która mi pomaga i daje pewność, że postąpiłam dobrze. Z reguły jestem wtedy zdziwiona i lekko zszokowana. Czasem się też wzruszam... Tak było w przypadku nagrody E. Demarczyk. Ewa Demraczyk to niemal legenda, a dla mnie nagroda od kogoś tej miary jest najważniejsza.
Gdzie trzyma Pani swoje nagrody?
EJ: Statuetki z reguły stoją na komodzie. A dyplomy kryją się gdzieś w szufladach i przypominam sobie o nich robiąc porządki...
Czy występ podczas konkursu jest trudniejszy, od zwykłego wejścia na scenę?
EJ: Na pewno! Z czasem coraz trudniej jest podejść do konkursu, bo potrzebę sprawdzenia się ma się już za sobą. Ale kto nie ryzykuje, ten mniej ma.
Śpiewanie to dla Pani chwilowa przygoda, czy coś poważniejszego?
EJ: Piosenka konkursowa to był zupełny przypadek. "Nie opuszczaj mnie" Brela pierwszy raz zaśpiewałam na jubileuszu A. Hanuszkiewicza. I potem tak wiele osób gratulowało mi piosenki, że pomyślałam "to działa". Dlatego zdecydowałam się pojechać na konkurs. Nagroda E. Demarczyk spowodowała, że powstał program muzyczny "gotujący się pies". Nie mówię o nim recital. To "TRAGITAL" - niejednorodna muzyczna opowieść emocjonalna.
Mogłaby na Pani zdradzić coś więcej?
EJ: Nie ma w nim fabuły, żadnej historii obrazkowej. Piosenki są pozornie dobrane "od czapy". To opowieść o kimś, kto stara się zapanować nad sobą, nad swoimi emocjami. Ten ktoś śpiewa tak, jak się czasami pije: żeby zapomnieć. Ale też śpiewa, bo mu coś ta piosenka przypomina. Śpiewa sobie, śpiewa komuś.
Czy to, co Pani śpiewa, pokrywa się z tym, czego Pani słucha?
EJ: Staram się śpiewać to, co mi się podoba, np. nowe aranżacje starych piosenek, choć generalnie słucham trochę mocniejszej muzyki. Nie lubię "sentymentalnych kawałków" i sama też nie śpiewam takiej muzyki. To właśnie może nie podobało się we Wrocławiu. Okazało się, że moja "niesentymentalna" interpretacja Brela wywołała ogromne kontrowersje
Odnosi Pani sukcesy, zdobyła popularność - rodzina na pewno jest z tego dumna. A jak to było na początku, gdy zdecydowała się Pani na akademię teatralną? Jakie wtedy były reakcje bliskich?
EJ: Tato na początku był temu bardzo przeciwny. Rodzice uwierzyli we mnie dopiero, gdy z dobrym wynikiem zdałam na PWST. Zresztą aktorstwo odradzała mi też wcześniej babcia. Mówiła, że dla porządnej dziewczyny to nie jest dobry zawód. Wolała, żebym została muzykiem..
Pamięta Pani swoje pierwsze aktorskie kroki? Choćby te małe kroczki w dzieciństwie?
EJ: Gdy miałam 5 lat przy wszystkich rodzinnych imprezach robiliśmy - ja, mój brat i kuzyn - mały teatrzyk. Mieliśmy stały, wręcz "żelazny" repertuar, ale rodzina zawsze bawiła się, jakby widziała to po raz pierwszy. Czasami dodawaliśmy jakiś nowy element, co nieraz kończyło się "tragicznie" - na przykład "taniec łabędzi", gdy w trakcie jakiejś figury brat walnął moją głową o szafę... Oczywiście, co tu ukrywać, robiliśmy to dla pieniędzy! Przechadzaliśmy się po występie z kapeluszem po wujach, ciociach i rodzicach, i co bardziej życzliwi sypali nam więcej grosza...
A czy "przed" lub "za" Panią jest jakaś wymarzona rola?
EJ: Już zagrałam sporo ważnych ról, zwłaszcza w teatrze. Cenię choćby Balladynę, która jest bliska Lady Makbet - tyle, że jeszcze lepsza i ciekawsza, przynajmniej dla mnie. Były jeszcze inne, nie mniej istotne: Baryłeczka u Maupassanta, Konstancja Mozart w "Amadeuszu", Eliza w "Pigmalionie, a ostatnio Klara w "Zachodnim Wybrzeżu"... Wszystkich i tak nie uda mi się wymienić.
Dobrze się Pani czuje w kostiumie?
EJ: Kostium mnie nie ogranicza. Nie przeszkadza mi myśleć i czuć współcześnie. Styl epoki i konwenanse są oczywiście ważne, ale ważniejsze jest, by postać żyła. Była wyrazista i prawdziwa, a nie wyjęta z gabinetu figur woskowych.
Siostra Bożenka przez większość serialu jest "zakuta" w fartuch pielęgniarki. Co Pani myśli o takich "mundurkach"? Czy lubi Pani pełną szafę i ubraniowe szaleństwa?
EJ: Uwielbiam różne stroje i przebieranie się. Niektórzy twierdzą, że jeśli człowiek jest bogaty duchowo, to nie musi zwracać uwagi na to, jak wygląda. Ja uważam, że moda i strój w jakiś sposób podkreślają naszą duchowość. Przez to, jak się ubieramy, jesteśmy bogatsi i bardziej ciekawi. Lubię ekstrawagancję i dlatego z początku wzbraniałam się przed "mundurkiem" w serialu, ale potem zrozumiałam, że pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Siostra Bożenka i tak ma fartuch inny, niż pozostałe pielęgniarki. Ma w sobie coś sportowego. Zakładam, że prywatnie jest osobą ekstrawagancką, np. jeździ do pracy na rolkach albo hulajnodze - kto wie?
Skoro strój podkreśla duchowość, to co mówi o Pani?
EJ: Dzisiaj mówi np., że gdy obudziłam się rano bardzo nie chciało mi się iść do pracy, więc ubrałam się tak, jakbym w ogóle nie miała wychodzić z domu!
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska