Serialowa Mariola jest trochę naiwna, trochę szalona... Ma w sobie coś z Agnieszki Dygant?
Agnieszka Dygant: Przede wszystkim, dopiero niedawno okazało się, że ta postać zaistnieje w serialu na dłużej. Na początku to miał być "strzał" na jeden, dwa odcinki. I dlatego to rola rysowana grubą kreską, bardzo charakterystyczna. Myślę, że dałam Marioli trochę mojego temperamentu: żywiołowość, łatwość w nawiązywaniu kontaktów... Ale na pewno nie jestem aż tak naiwna! Poza tym Mariola koncentruje się na tym, żeby zdobyć mężczyznę swojego życia. Natomiast mnie mężczyźni aż tak nie interesują. Generalnie nie mam ambicji, żeby wszystkim się podobać, ubieram się mniej... ekscentrycznie. Za to Mariola zawsze pokazuje jakiś kawałek ciała - i ten kostium bardzo pomaga mi budować jej postać. Jak zakładasz wysokie obcasy, spódnicę, znad której widać pępek, a na głowie masz burzę loków, to automatycznie zaczynasz inaczej się poruszać. W butach na koturnach nigdy nie zerwiesz się, jakbyś miała tenisówki. To determinuje rolę. A gdy loki Marioli się prostują, wraca Agnieszka Dygant.
A gdy Agnieszka Dygant w końcu interesuje się jakimś mężczyzną, to czy przypomina on Mareczka? Masz, jak Mariola, słabość do tatuaży?
AD: Nie, preferuję raczej inny typ! Mój mężczyzna nie ma tatuażu, choć jest dobrze zbudowany - to tak nawiązując do mięśni Mareczka. Poza tym jest spokojny, zrównoważony, ciepły... To człowiek, przy którym czuję się bezpiecznie.
A pamiętasz może swoją pierwszą, szkolną miłość? Pytam, bo w serialu w Marioli zadurzył się ostatnio małoletni Paweł Walicki...
AD: Tak, śmieję się zawsze, gdy to sobie przypomnę! Generalnie była u nas w szkole wymiana: każda dziewczyna z IV A miała chłopca w IV B - i na odwrót. Oczywiście ja też podkochiwałam się w chłopcu z równoległej klasy. Wszystko polegało na tym, że moi koledzy siłą ciągnęli mnie w jego stronę, a jego koleżanki siłą pchały go do mnie. Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy i... uciekaliśmy! Taka głupkowata, szkolna miłość...
Nie przeszkadza Ci, że twoja bohaterka jest od Ciebie młodsza? Nie jest przez to trudniej ją zagrać?
AD: Tak naprawdę, wiek postaci wcale się nie liczy. Nigdy się nie zastanawiałam, na ile Mariola jest ode mnie młodsza. Generalnie skupiłam się raczej na jej cechach charakteru, sposobie bycia. I dalej chcę grać tak fajne, krwiste bohaterki - bez względu na to ile mają lat.
Ale Mariolę chyba trudno nazwać "krwistą"...
AD: Wręcz przeciwnie! Wszystko zależy od tego, co rozumiesz przez to określenie. Dla mnie "krwisty" oznacza coś mocnego, wyrazistego - a Mariola ma przecież temperament!
W wielu filmach, także w "Na dobre i na złe", występują aktorzy-amatorzy. Dlaczego, skoro można zrobić karierę bez dyplomu, zdecydowałaś się na studia w Szkole Filmowej w Łodzi?
AD: W 1994 r, gdy dostałam się na studia, były trochę inne czasy. Zdając do Szkoły Filmowej nie wyobrażałam sobie innej drogi, bo jej wtedy po prostu nie było. Zdarzali się ludzie, którzy grali bez uczelni, ale to były wyjątki. Natomiast teraz pojawiło się dużo seriali - zwłaszcza telenowel - w których role ograniczają się czasem do tekstu: "Włóż kiełbasę do lodówki" albo "Jak się czujesz? Dobrze się czuję". A żeby to powiedzieć, naprawdę nie trzeba studiować przez cztery lata. Jednak gdy aktorstwo ma być pasją życia, a nie zabawą, jakaś szkoła jest mimo wszystko potrzebna. Tyle, że polskie uczelnie są przeżytkiem, nie pasują do naszych czasów. "Magister aktor" - to przecież brzmi śmiesznie. W Ameryce w ogóle nie ma tego rodzaju szkół wyższych. Gdy dostajesz rolę i chcesz się do niej przygotować, bierzesz po prostu lekcje w którymś ze studiów aktorskich.
Myślisz, że dzisiaj, gdy media pokazują każdy szczegół z życia gwiazd, istnieje wokół aktorów, a zwłaszcza aktorek, dawna aura niezwykłości? Można być wampem na miarę Poli Negri?
AD: Szczerze mówiąc uważam, że aktorzy nie powinni pozować do zdjęć na zakupach czy opowiadać, że wolą proszek X od proszku Y. To odbiera im tajemniczość. Dlatego bardzo szanuję np. Stanisławę Celińską, Krystynę Jandę czy Joannę Szczepkowską. One nie dają się fotografować każdej byle gazetce, która potem ląduje na dnie kosza. Jeżeli się wypowiadają, to tylko w ważnej sprawie, a nie na temat kosmetyków czy fryzjera. Na pewno mają trudne chwile, przeżywają w pracy kryzysy, ale nie przychodzi im do głowy, żeby zwracać na siebie uwagę opowieściami o psach, kotach, córkach i zięciach...
Niedługo będziemy mogli zobaczyć Cię w serialu "Wiedźmin", gdzie zagrałaś elfkę - a może powinno się mówić elficę - o imieniu Toruviel. Trudno było wykreować tak egzotyczną postać? Istotę, która w normalnym świecie nie ma prawa istnieć?
AD: To kwestia wyobraźni - jeśli aktor się postara, ludzkie cechy może nadać nawet psu, którego akurat gra. I tu było podobnie. Toruviel miała walczyć o prawa elfów, więc musiałam ją obdarzyć cechami bojowniczki. Dużą rolę odgrywał w tym stylizowany na indiański kostium: ciemne włosy, opaska na głowie, poncho, indiańskie buty, łuk... Dla mnie to była dobra zabawa. Patrzyłam w lustro i myślałam: "Boże, kto to jest?!". To świetne chwile: jesteś w kostiumie, czujesz się kimś zupełnie innym i... rola zaczyna żyć.
Jesteś na przesłuchaniu, wokół tłum konkurentek do roli. Co robisz, żeby jakoś się wyróżnić? Coś szalonego, żeby przykuć uwagę rezysera?
AD: Słyszałam kiedyś historię o Barbarze Streisand, która przyszła na casting do musicalu, postawiła nogę na krześle, wyjęła gumę do żucia, przykleiła ją ostentacyjnie pod krzesło, po czym od niechcenia zaśpiewała tak, że wszyscy zaniemówili. A gdy reżyser zajrzał później pod krzesło okazało się, że gumy tam nie ma i tak naprawdę nigdy nie było! To jest jakiś sposób. Ale ja raczej nie wymyślam niczego, co mogłoby szokować. Nie dbam o to, żeby "wejść na rzęsach". Zachowuję się normalnie, po prostu skupiam się na roli. Dostaję tekst, dowiaduję się, jaka to postać i zaczynam ją budować.
Ostatnie pytanie: co myślisz o dowcipach o blondynkach? Śmiejesz się, czy oburzasz jako feministka? Pytam, bo Mariola niedawno stała się właśnie blondynką...
AD: A wiesz, że chyba jestem feministką? Nienawidzę chamstwa i złego traktowania kobiet. To mnie oburza. Wczoraj na filmie widziałam np., jak facet chciał sprać żonę i biegał za nią z pasem. Moim zdaniem, coś by trzeba z takim typem zrobić. Nie wiem, może uciąć mu rączkę albo nóżkę, żeby już nie mógł dalej biegać?...
A wracając do dowcipów o blondynkach, to uważam je za prymitywne i nudne. Na Zachodzie nikt już się nimi nie interesuje. Może zacznijmy w końcu mówić o ludziach, a nie o blondynkach czy brunetkach. Tym bardziej, że większość mężczyzn, mówiąc delikatnie, raczej nie ma czym się chwalić...
Mogłabyś to rozwinąć?...
AD: To chyba nie wymaga rozwinięcia! Ale dam przykład. Niedawno, bardzo wcześnie rano, jechałam z przyjaciółką taksówką. A kierowca zaserwował nam serię dowcipów o tym, jak głupie są kobiety. Nie wierzyłyśmy własnym uszom! Naprawdę nie wiem, o czym to świadczy. Może po nocy za kółkiem był tak zmęczony, że nie rozpoznał, że jesteśmy kobietami? A może sam jest... głupi "jak blondynka"?
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska