TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Paweł Burczyk - Wiedziałem, że będę aktorem - to łatwiejsze od bycia klaunem...

. Data publikacji: 2016-02-09

"W teatrze w Grudziądzu, nad sceną, były pokoiki dla aktorów - i tam właśnie mieszkała nasza rodzina. Tam też zadebiutowałem w sztuce "Kartoteka". Miałem wtedy chyba z 5 lat".

Pana rodzice byli aktorami - czy to dzięki temu wybrał Pan ten zawód? Oswoił się Pan ze sceną już w dzieciństwie?

Paweł Burczyk: Tak, w teatrze sapędziłem kilka pierwszych lat życia. W teatrze w Grudziądzu, nad sceną, były pokoiki dla aktorów - i tam właśnie mieszkała nasza rodzina. Tam też zadebiutowałem w sztuce "Kartoteka". Miałem wtedy chyba z 5 lat. Pamiętam, że grałem w scenie, która była snem głównego bohatera: razem z kolegami biegaliśmy, śpiewaliśmy, strzelaliśmy z różnych pistoletów... I, niestety, mój nie chciał strzelać! A później przeprowadziliśmy się do Olsztyna. Tam zacząłem trenować sztuki walki, więc do teatru raczej nie chodziłem... Dużo więcej grał mój brat. Ale i tak wiedziałem, że kiedyś będę aktorem - bo to łatwiejsze od bycia klaunem. A klaunem chciałem zostać od zawsze! I w końcu, za trzecim razem, zdałem do szkoły teatralnej.
Sztuki walki? Czyżby w szafie krył Pan czarny pas?

P.B.: Nie, tak dobrze to nie jest! Przez wiele lat trenowałem m.in. taekwondo, później kung-fu... Poznawałem różne style i rodzaje broni. W tym walkę na noże i moim ukochanym nunczako, którym posługuję już ponad 20 lat.

I przydało się to kiedyś w ciemnej ulicy?


P.B.: Tak, nawet kilka razy! Wszystko dzieje się wtedy w nieprawdopodobnym tempie. Jedna walka trwała może ze trzy sekundy, druga trochę dłużej, bo było więcej napastników... Ale, generalnie, daję sobie radę.

Więc może serialowy Kazio też chwyci kiedyś za nunczako...

P.B.: Cóż, producent zna moje możliwości. Zresztą, może właśnie dlatego kręcimy właśnie odcinek, w którym Kazio tańczy? Taniec to też przecież rodzaj walki!

Nie żałuje Pan, że Kazio jest w serialu trochę niedoceniany?

P.B.: Nie, to cały urok tej postaci: Kazio jest trochę w cieniu jako "kontra" dla Burczykowej. Zresztą Kaziu Bąk jest ambitny. Widać to choćby po odcinku, który właśnie kręcimy (odc.114 - przyp. red.). Poza tym w "Na dobre i na złe" nie ma mniej czy bardziej "dopieszczonych" postaci. Co chwila jest opowiadana nowa historia. Były już perypetie z dyrektorem, problemy Bożenki i Mareczka... Każdy odcinek to zamknięta całość. Nie można co chwila biegać z kamerą od bohatera do bohatera i sprawdzać, co się u kogo dzieje!
Myśli Pan, że w realnym świecie można znaleźć szpitale takie, jak w Leśnej Górze? Pełne idealnych lekarzy i pielęgniarek...

P.B.: Na pewno istnieją takie miejsca i tacy ludzie. Ale wiem również - bo mam w rodzinie lekarzy - że jest im ciężko. W serialu pokazano szpital magiczny. Tutaj robi się wszystkie operacje - to nawet nie "poli-", ale wręcz multiklinika. A w prawdziwym szpitalu zdarzyło mi się np., że gdy odwiedziłem klinikę patologii ciąży, gabinet był w starej piwnicy. A lekarz nie mógł zmierzyć ciśnienia, bo miał zepsuty sprzęt. Po prostu koszmar!

Wystąpił Pan w dość kontrowersyjnym - dla niektórych wręcz szokującym - filmie "Szamanka". Czytając scenariusz wiedział Pan, że ta historia wzbudzi tyle emocji?

P.B.: Nie, w samym scenariuszu, tak naprawdę, nie było czuć grozy ani "dziwności"... Cieszyłem się z roli, ale nie sądziłem, że to będzie tak silny film. A po premierze, gdy okazało się, że "Szamanka" jednak prowokuje, przyjąłem to z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Zdarza się Panu, jako widzowi, przeżyć szok w kinie?


P.B.: Pozytywny czy negatywny? Bo pozytywnie zaszokowała mnie ostatnio "Amelia". Usiedli sobie kolesie, coś wymyślili i tak ot, sobie nakręcili! Teoretycznie, to film bardzo prosty. Ale za tym kryje się niesamowita technika - i niesamowite koszty. Widać to już od pierwszej sceny: godz. 13-ta, leci sobie mucha. 300 sekund później: buch! Przejechał ją samochód. I to wszystko widzimy na ekranie! To po prostu spełnione marzenia...

A szok negatywny?

P.B.: "Ostrożnie z dziewczynami". Nikomu tego nie polecam! Rozumiem, że filmy można robić na każdy temat. Ale piosenka o tym, że "twój penis jest za duży, bo mi się nie mieści tu i tam", którą śpiewa cała restauracja... Albo scena, gdy straż pożarna i pogotowie przyjeżdża do dziewczyny, której utkwił w ustach penis - bo facet miał w nim kolczyk i się zahaczył... Nie wiem, może kogoś to śmieszy. Może ma i walory dydaktyczne: uczy, żeby młodzież uważała z kolczykowaniem... Ale ja nie widzę w tym nic ciekawego. Choć np. serial "Seks w wielkim mieście" uważam za rewelacyjny!

Na jubileuszu "Na dobre i na złe" w Teatrze Stu widzowie zobaczyli Pana w nowej roli - jako komika. Myślał Pan kiedyś o występach w kabarecie? O wystawieniu własnego "one man show"?

P.B.: Rzeczywiście, ostatnio coraz więcej osób namawia mnie na wymyślenie jakiegoś numeru, może na jakiś monodram... I pracuję nad tym. Zresztą kiedyś miałem już własny kabaret. Sam pisałem teksty, sam reżyserowałem... Ale to było jeszcze w liceum.

A teraz, która rola jest Panu bliższa: scenarzysty czy aktora?


P.B.: Generalnie, wolę grać. Choć na planie też zdarza się, że niektóre dialogi wymyślają sami aktorzy - a to wcale nie jest takie proste. Natomiast w przerwie między zdjęciami lubię sobie czasem popisać... Ostatnio przygotowałem np. skrypt scenariusza: opowieść (prawdziwa) o chłopaku, który niewinnie idzie do więzienia. Mam już obiecaną pomoc znanego reżysera i teraz szukam producenta...

Załóżmy, że wygrywa Pan w Lotto - okrągły milion. Kończy Pan karierę, wyjeżdża w podróż dookoła świata?...

P.B.: Jak milion dolarów, to zrobiłbym własny film! Miałem już taki okres, gdy prawie przez rok, zamiast grać, jeździłem po świecie i wydawałem pieniądze. Trwał montaż filmu "Świąteczna przygoda", a że nie miałem innych propozycji... Zaszalałem! Ale w ten sposób nie można długo żyć. Człowiek potrzebuje pracy, jakiegoś odbicia w oczach innych...

A dokąd, zwiedzając świat, dotarł Pan najdalej?

P.B.: Najdalej właśnie do Nowego Jorku, gdzie kręciliśmy "Świąteczną przygodę". Ale wciąż jeszcze czeka na mnie Australia...
Kiedy wyjazd?

P.B.: A która jest teraz godzina?

Dokładnie trzynasta.

P.B.: A to pech: o 12.20 był samolot! A ja mam jeszcze do nakręcenia kilka scen... Ale może w przyszłym tygodniu!

Skoro nie wygrał Pan jeszcze w Lotto, jakie jest Pana najszczęśliwsze wspomnienie?

P.B.: Moment, gdy poczułem pierwsze kopnięcie mojego dziecka.

Chłopiec czy dziewczynka?

P.B.: Jeszcze nie wiadomo.

Gdzie, poza ekranem, mogą zobaczyć Pana widzowie? W którym teatrze?


P.B.: W żadnym! W teatrze nie występuję już od prawie 10 lat. Po studiach miałem angaż w T. Dramatycznym, ale później zacząłem dużo grać w filmach, praktycznie nie schodziłem z planu... I w teatrze nie przedłużono mi kontraktu. Na początku tego żałowałem. Ale w tym samym momencie dostałem rolę w filmie w Austrii. I zrozumiałem, że gdybym miał angaż w Dramatycznym, to nie mógłbym pojechać.

Dużo grał Pan za granicą?

P.B.: Tak, występowałem w filmach w Niemczech, w Austrii, we Francji... Głównie dlatego, że dosyć biegle mówię po angielsku, niemiecku i rosyjsku. Znam też włoski i rozumiem francuski - choć tutaj mówię raczej "na małpę", bo mam dobrą pamięć intonacyjną. Grałem też w koprodukcjach w Polsce. A ostatnio byłem przez parę dni na planie "Pianisty".

Jak chciałby Pan, żeby go zapamiętali widzowie? W jakiejś konkretnej roli?

P.B.: Po prostu jako Pawła Burczyka. Jest taki dowcip o etapach w życiu aktora. Etap I - producent pyta: "Kto to jest Burczyk?". II - "Dajcie mi Burczyka!". III - "Dajcie mi takiego, jak Burczyk, tylko młodszego". I IV, gdy producent znowu pyta, kto to jest Burczyk. Chciałbym przejść przez trzy pierwsze etapy... Ale niech nikt o mnie nie zapomina!

Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska

Bitwa more
Jan
Paweł