Jesteś córką znanego aktora, Jacka Borkowskiego. Jak w dzieciństwie reagowałaś na sławę ojca? I jak teraz reagujesz na własną?
Karolina Borkowska: Gdy byłam mała zawsze zazdrościłam Tacie, gdy rozdawał autografy. Pamiętam, że strasznie byłam wtedy zła. Aż w końcu powiedziałam, że ja też będę w przyszłości rozdawać autografy! I ostatnio Tata wypomniał mi, że to się sprawdziło... Więc teraz zapowiedziałam: będę tak dobrą aktorką, że napiszą o mnie w encyklopedii. No i zobaczymy, czy znowu się sprawdzi!...
A tak na poważnie: popularność się nie liczy. Nie gram w serialu dlatego, żeby ludzie rozpoznawali mnie na ulicy. Gram tylko i wyłącznie dla siebie. Chcę jak najwięcej występować - a czy to będzie film, czy teatr, nie ma już znaczenia.
Ale popularność to dla Ciebie coś przyjemnego, czy raczej kula u nogi?
KB: To zależy. Jak idę z chłopakiem i nagle "rzuca się" na mnie jakaś szkolna wycieczka, to jest to po prostu śmieszne. Podpisuję się na wymiętych, wyrwanych skądś skrawkach papieru, dzieciaki nie odstępują mnie przez pół godziny... A chłopak czeka gdzieś z boku, nie wie, co ma ze sobą zrobić - i z randki nici. Ale naprawdę nieprzyjemnie było tylko na początku, gdy w pierwszych odcinkach "Na dobre... " Agnieszka ukradła sukienkę. W jednym ze sklepów sprzedawczyni zapytała mnie wtedy, "czy to przechodzi na życie", a w drugim, jak tylko weszłam do przymierzalni od razu "obstawiły" mnie trzy panie. Przez cały czas patrzyły mi na ręce - tak, że w końcu odechciało mi się zakupów. Zresztą ostatnio ludzie znowu krzywo na mnie patrzą, bo w serialu pojawiły się narkotyki...
Dostajesz jakieś aktorskie rady od ojca?
KB: Oczywiście! W końcu to mój Tata - byłoby dziwne, gdyby nie dawał mi żadnych wskazówek! Co prawda nie ogląda "Na dobre...", ale nagrywam mu wszystkie odcinki i puszczam później tylko sceny, w których występuję. A potem słyszę: "Tu źle powiedziałaś. Tu źle stanęłaś. Tu powinnaś inaczej spojrzeć... Ale ogólnie to jest całkiem nieźle!". Choć czasami, gdy sama widzę, że mogłoby być lepiej, nie przyznaję się, że w ogóle byłam w odcinku...
Chciałabyś zagrać u boku ojca?
KB: Nie! Gdy byłam mała prowadziłam już razem z Tatą program "Polskie ABC". I okazało się, że oboje jesteśmy przed kamerą strasznie gadatliwi, ciągle wchodzimy sobie w słowo, kłócimy się... I robi się z tego jeden wielki mętlik. Poza tym, gdy Tata jest na planie "Na dobre...", stoi z boku i obserwuje nagranie, bardzo się denerwuję. Tak mnie to stresuje, że wręcz nie mogę grać.
Skoro już mowa o stresie... Dopadł Cię już strach przed maturą?
KB: Jeszcze nie! Jestem za to bardzo zadowolona z wyników próbnej matury. Choć tak właściwie, to bać się powinnam, bo na naukę nie zostało już dużo czasu...
A co po maturze?
KB: Akademia teatralna - oczywiście i nieodwołalnie!
Mimo, że już jesteś aktorką?
KB: Nie jestem aktorką. Ale będę nią, gdy dostanę dyplom szkoły teatralnej.
W szafie wisi już kreacja na studniówkę?
KB: Jeszcze nie. Na początku chciałam uszyć sukienkę, którą wyczarowałam sobie na papierze, ale nie znalazłam krawcowej. Teraz czekam na sezon przed sylwestrem, gdy razem z Tatą wybiorę się na podbój sklepów z sukniami balowymi... Zresztą ubrania zawsze kupuję albo z Tatą, albo z jednym, sprawdzonym kolegą. Wierzę w męski gust! Chłopak zawsze mi powie, jak wyglądam. A z koleżanką to nigdy nie wiadomo - może np. być złośliwa i źle doradzić...
Zdarza Ci się śnić o pracy w serialu? Przemysł filmowy to przecież "fabryka snów"...
KB: Nie, nigdy nie mam snów związanych z zawodem! Ale za to często śnią mi się klasówki. W nocy dowiaduję się, co będzie na klasówce, ale na jawie nigdy się to nie sprawdza. Śnią mi się też wakacje, chłopak... Albo coś zwariowanego. Czasami zdarza mi się nawet, że w środku nocy budzi mnie własny śmiech. Śmieję się i nawet nie wiem z czego!
Masz w Warszawie jakieś ulubione miejsce?
KB: Hm... Bardzo lubię giełdę samochodową. To najfajniejsze miejsce pod słońcem! Tam jest świetny klimat: śmierdzą pieczone kiełbaski, ktoś mówi przez głośnik, ktoś się targuje o samochód, gdzieś obok sprzedają części... A gdy jest ciepło robię sobie z koleżanką piesze wycieczki: od kina Femina, na Starówkę, potem Nowym Światem, Chmielną - pod Pałac Kultury - i z powrotem, nie spiesząc się, tą samą trasą. Taki "spacerek" uskuteczniam też, gdy przyjeżdżają jacyś znajomi spoza Warszawy. A potem wszyscy twierdzą, że już nigdy więcej ze mną nigdzie nie pójdą!
Podobno lubisz nie tylko giełdę, ale i stare samochody?
KB: Tak. Mam to po Tacie. Najpierw pomagałam w odnawianiu pierwszego starego mercedesa - wtedy Tata nauczył mnie, co do czego służy, gdzie dać którą uszczelkę... A później sama znalazłam starego peugeota - i tak się zaczęło. Teraz mam od niedawna prawo jazdy. Nie jeżdżę jeszcze sama, ale Tata kupił mi już samochód, mercedesa -"beczkę". Tak duży, żeby w razie wypadku nic mi się w nim nie stało...
Co roku jeździmy też całą rodziną (Tata prowadzi, a ja jestem pilotem) na rajd starych samochodów - najczęściej w maju, do Kazimierza Dolnego. To świetna impreza. Rajd nie polega na tym, żeby jak najszybciej dojechać, ale żeby w ogóle dojechać. Każdy uczestnik musi się ubrać odpowiednio do samochodu. Nasz jest z lat 60-tych, więc nie mamy problemu - lata 60-te i tak są w modzie. Są też różne konkursy: elegancji, najczystszej opony... I każdy samochód zostaje nagrodzony.
A jak reagujesz na hasło "baba za kierownicą"?
KB: Sama jestem babą za kierownicą! To uwarunkowanie genetyczne: kobiety są od mężczyzn bardziej drobiazgowe, na ulicy zwracają na wszystko uwagę, mają problemy z kierunkami... I przez to gorzej jeżdżą. Choć moja Mama, która prowadzi od 15 lat, jak mawia Tata: po prostu "jeździ jak chłop"! Ja za to, żeby "uzasadnić" mój styl jazdy, powinnam się chyba przefarbować na blondynkę... Ostatnio zaproponowałam nawet Tacie, żeby mi kupił nalepkę "Uwaga baba!". Lepiej, żeby ludzie wiedzieli, z kim mają do czynienia... I dla bezpieczeństwa trzymali się z daleka.
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska