Jaki był dla ciebie 2017
rok pod względem zawodowym?
Bardzo dobry. Cały czas jestem związana z Teatrem Współczesnym w
Warszawie, dużo działo się w wątku mojej bohaterki w „Na dobre i na
złe”, a w czerwcu wyszła płyta „Warszawskie Tango Elektryczne” zespołu
Warsaw Tango Group z moim udziałem. Nie mogłam pozwolić sobie na
wzięcie udziału w dużej trasie koncertowej, ale zagraliśmy kilka
fajnych koncertów z tym materiałem. Cieszę się, że moja ścieżka
muzyczna wpisuje się w pozostałe zajętości zawodowe. Prowadzę coraz
więcej rozmów; mam szalony plan, żeby zrobić coś swojego, zrealizować
autorski projekt muzyczny, ale to wymagałoby zaangażowania i czasu.
Aktorstwo musiałoby zejść na chwilę na drugi plan.
Trudno mi wyobrazić sobie
taki scenariusz. Od lat jesteś ściśle związana z Teatrem Współczesnym i
„Na dobre i na złe”.
W czerwcu tego roku minie dziesięć lat od chwili, kiedy pierwszy raz
stanęłam na planie „Na dobre i na złe”. Wiele tam przeżyłam, ale cały
czas się uczę, spotykam fantastycznych ludzi. Czuję się emocjonalnie
związana z tym serialem i jego ekipą. To moje drugie miejsce pracy po
teatrze, gdzie pracuję zaledwie o rok dłużej.
Scenarzyści „Na dobre i
na złe” dbają, żebyś nie nudziła się na planie. W życiu twojej
bohaterki cały czas dużo się dzieje.
Serial się rozwija, jego poziom stale wzrasta. Producenci trzymają rękę
na pulsie, zmieniają się reżyserzy, operatorzy, do obsady dołączają
nowi aktorzy. Wszyscy ciężko pracują, żeby „Na dobre i na złe” nadal
było atrakcyjne dla widzów, co – biorąc pod uwagę, ile lat ma ten
serial – jest dużym wyzwaniem. Bardzo szanuję wysiłki scenarzystów,
którzy utrudniają życie Wiktorii. Była ordynatorem, ale przestało to
być dla niej satysfakcjonujące i szuka kolejnych wyzwań. Ponoć Internet
donosi, że moja bohaterka jest w ciąży, ale widocznie ktoś nieuważnie
ogląda serial… Consalida ma na pewno problem z Krajewskim (Grzegorz
Daukszewicz – przyp. aut.). Pracują w jednym szpitalu, muszą się ze
sobą kontaktować, a to nie jest dla niej proste. Tym bardziej, że
Oliwia (Marta Bryła – przyp. aut.) jest cały czas blisko i zamierza
zostać radiologiem w Leśnej Górze! Ponadto do Consalidy wprowadził się
Radwan (Mateusz Damięcki – przyp. aut.), co otworzyło piekło domysłów i
plotek. Wszyscy będą wietrzyć kolejny romans.
A jest coś na rzeczy?
Na razie naszych bohaterów łączy wielka serdeczność. Nie wiem, co
będzie dalej, o szczegóły trzeba pytać scenarzystów. Póki co mamy za
sobą kilka bardzo ciekawych scen. Niedługo widzowie zobaczą w „Na dobre
i na złe” wątek kryminalny. W Leśnej Górze pojawi się bohater cierpiący
na zespół stresu pourazowego, który wywoła spore zamieszanie. Wiktoria
wyjdzie z tego wszystkiego cało, choć wcale nie będzie to oczywiste, a
potem - w przypływie emocji - rzuci się w ramiona Krajewskiemu. Do
głosu dojdzie instynkt. Może tym razem zajdzie w ciążę? (śmiech).
Twoją pracę na planie „Na
dobre i na złe” docenili organizatorzy plebiscytu Telekamery. Dostałaś
nominację w kategorii „aktorka”!
Odbieram tę nominację nie tylko przez pryzmat 2017 roku, myślę że
zauważono całą moją dotychczasową pracę w „Na dobre i na złe”. Ta
nominacja sprawiła mi wielką radość. Zrobiło mi się miło, że ktoś
docenił dziesięć lat mojej ciężkiej pracy w telewizji. Na planie nie
leżymy przecież na płatkach róż; to są pobudki bladym świtem,
niejednokrotnie spędzamy na planie kilkanaście godzin, czasem jest
zimno, wieje, leje. Każdego dnia mamy do zrealizowania mnóstwo scen,
ale zawsze, niezależnie od okoliczności, staramy się pracować na
odpowiednim poziomie, bo jesteśmy to winni widzom.
Bez których zawód aktora
nie miałby racji bytu.
Żyjemy z widzami w symbiozie. Wielką przyjemność sprawiają mi listy,
które dostaję od fanów „Na dobre i na złe”. Staram się odpisywać,
chociaż czasami zajmuje mi to pół roku, albo nawet i rok. Zazwyczaj są
to prośby o autografy, ale i ciepłe słowa na temat mojej pracy. Ludzie
piszą, jak chcieliby, żeby rozwijały się wątki, o swoich smutkach,
bolączkach, radościach. Zwraca się do mnie mnóstwo dziewczyn i
dziewczynek, które marzą o tym, żeby iść na medycynę, bo chcą zostać
chirurżkami jak Consalida. To miłe dowody, że to, co robię, jest dla
nich ważne.
Niesamowite są spotkania z widzami w teatrze. Gdy wychodzę na scenę, od
razu czuję, jaką widownia ma energię. Czy jest zdystansowana, czy
zaangażowana. Dzięki niej każdy spektakl jest inny, jesteśmy niesieni
emocjami i odczuciami widzów. Raz są okrzyki radości i perliste,
euforyczne śmiechy, a następnego dnia jest cicho jak makiem zasiał.
Jednak niezależnie od nastawienia widzów nigdy nie można odpuszczać,
czy próbować się mizdrzyć – trzeba robić swoje. Tak, wychodzimy na
scenę, żeby się podobać, ale przecież nie w sensie fizycznym. Aktor ma
wzruszać, rozśmieszać, opowiedzieć historię, aby poruszyć, wywołać
refleksję. Po to dajemy z siebie wszystko w teatrze.
Jeszcze bliższe są spotkania z publicznością podczas koncertów.
Wychodzę na scenę jako ja, nikogo nie udaję, nie gram, jestem Kasią.
Śpiewam piosenki, które są mi bliskie, które mnie poruszają i trafiają
do mojego serca. Wykonywanie ich przed ludźmi, obserwowanie ich
reakcji, to potężna dawka emocji, której nie da się porównać z niczym
innym.
To jedna strona medalu.
Jest też druga – popularność wiąże się z brakiem anonimowości.
Pierwsza fala popularności była dla mnie trudna do zniesienia. Chciałam
być zwykłą Kaśką, a ludzie zaczęli mieć wobec mnie oczekiwania; męczyło
mnie, gdy przyglądali mi się na ulicy czy w sklepie. Kiedyś jakaś pani
zwróciła mi uwagę, że jestem nieumalowana i że lepiej wglądam w serialu
(śmiech). Gdy minął pierwszy etap zainteresowania moją osobą, nauczyłam
się mieć do tego więcej dystansu. Jestem starsza, mądrzejsza o
doświadczenia. Teraz odbieram zainteresowanie moją osobą ze spokojem,
uśmiecham się, bo trzeba kochać i rozumieć swoją widownię.
Jak sobie radzisz z
hejtem, który też jest wpisany w twój zawód?
Jednym podoba się to, co robię, innym – nie. Nie dogodzę każdemu.
Cieszy mnie, gdy słyszę merytoryczne głosy na temat moich ról, bo jest
to jakiś punkt odniesienia, mogę coś przemyśleć. Krytyka dla krytyki i
hejt nie wnoszą nic. Ich autorami są zazwyczaj sfrustrowani ludzie,
którzy nie opierają swoich opinii na faktach. Jestem tylko człowiekiem,
mój zawód wymaga wrażliwości, może nawet nadwrażliwości. Chłonę emocje
jak gąbka, muszę dbać o komfort życia, więc staram się tym wszystkim
nie przejmować. Muszę jednak dodać, że nie doświadczyłam dotąd zbyt
wiele hejtu.
Co przyniesie ci Nowy
Rok? Masz jakieś plany?
Nauczyłam się nie myśleć o tym, co przyniesie przyszłość. Nie zajmuję
się odległymi planami, bo to bywa bardzo złudne. Aktorzy prowadzą wiele
rozmów o różnych projektach, które często - z przyczyn niezależnych od
nas - nie są realizowane. Nie wszystkie propozycje też mnie interesują.
Na przykład niedawno dostałam ofertę poprowadzenia programu
telewizyjnego, ale jej nie przyjęłam. Po prostu nie widziałam się w
takiej formule. Nie chcę robić niczego na pół gwizdka, a tak by się to
skończyło. W tym roku będę nadal pracowała na planie „Na dobre i na
złe” i w Teatrze Współczesnym, gdzie właśnie rozpoczęłam próby do
nowego spektaklu „Zbrodnie serca” w reżyserii Jarosława Tumidajskiego.
Nowy rok będzie nowym rozdaniem, liczę że przyniesie mi wiele dobrego i
kilka fajnych, różnorodnych ról, bo różnorodność zadań daje największą
satysfakcję. A to o nią chodzi w tym zawodzie.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski