Spotkaliśmy się tuż po
twoim powrocie do Polski. Gdzie wypoczywałeś?
Byłem we włoskich Alpach na obozie narciarskim jako instruktor. Od lat
jeżdżę na takie wyjazdy z grupą przyjaciół z Krakowa. Cokolwiek się
dzieje w moim życiu aktorskim, a dzieje się różnie, mam odskocznię w
postaci nart. W zeszłym roku grałem w serialach „Singielka” i
„Strażacy”, a potem było pół roku ciszy. Taki jest ten zawód.
Cały czas staram się trenować w klubie w Krakowie i regularnie jeździć
na obozy. Tym razem uczyłem grupę 7-8-latków, wśród których był mój
starszy syn Jasiek. Młodszy Antek, który ma 4,5 roku, też jeździ na
nartach, ale jeszcze z boku, z mamą. Cieszę się, że moje dzieci wchodzą
w te klimaty.
Podczas tego wyjazdu,
oprócz jeżdżenia na nartach i uczenia dzieci, mogłeś też trochę
odpocząć od przeprowadzania operacji w Leśnej Górze...
Nie jest tak źle, ale rzeczywiście mój bohater w „Na dobre i na złe”,
Michał Wilczewski, jest eksploatowanym chirurgiem. Od razu po przybyciu
do Leśnej Góry przeprowadzi kilka skomplikowanych operacji. Przed
zdjęciami do pierwszej z nich byłem przerażony. W tych scenach, oprócz
grania relacji międzyludzkich, trzeba pamiętać o stosownych dla lekarzy
zachowaniach i znać specjalistyczne nazewnictwo łacińskie. Uczyłem się
tych wszystkich skomplikowanych nazw, ale nie byłem w stanie opanować
ich tak, by czuć się komfortowo. Teraz jest o wiele lepiej, chociaż -
mimo fachowych porad Kasi Dąbrowskiej (Wiktoria - przyp. aut.), Marcina
Zacharzewskiego (Borys - przyp. aut.) czy Piotrka Głowackiego (Artur -
przyp. aut.) - wciąż czasami się gubię.
Co wniesie do serialu
twój bohater?
Na dzień dobry skonfliktuje się z profesorem Falkowiczem (Michał
Żebrowski – przyp. aut.), który zatrudnił go w Leśnej Górze w ramach
Mistrzowskiej Szkoły Chirurgii. Michał początkowo nie będzie chciał tam
pracować, ale możliwość rozwoju, którą otrzyma, będzie dla niego na
tyle interesująca, że jednak zostanie. Ta szkoła to ciekawy projekt,
który - w zamierzeniu Falkowicza - ma rozwinąć placówkę, by zyskała
renomę w kraju i na świecie. Oprócz mojego bohatera, do zespołu
dołączyła jeszcze dwójka innych świetnych chirurgów. Każda z tych
postaci jest inna i co innego wniesie do serialu. Michał, którego gram,
to zdolny impertynent, Hanna, bohaterka Marty Żmudy Trzebiatowskiej,
jest bezczelna i konsekwentnie idzie po swoje, a Rafał, w którego
wciela się Konrad Eleryk, to z kolei zdecydowany, twardy facet.
Wasi bohaterowie na pewno
będą zastrzykiem świeżej krwi, ale czy nie zachwieją relacjami, które
łączą personel szpitala?
Michał pojawił się w szpitalu ze swoją narzeczoną Justyną (Karolina
Czarnecka – przyp. aut.), z którą zamierza wziąć ślub. Niby wie, czego
chce, ma poukładane życie, ale okaże się, że jest inaczej. Mój bohater
spotkał w szpitalu swoją miłość sprzed lat Kasię Smudę (Ilona Ostrowska
– przyp. aut.), która jest związana z Falkowiczem. Wrócą emocje z
przeszłości, co spowoduje wiele zawirowań. Dodatkowo dojdą do tego
konflikty i zatargi zawodowe. Michał będzie rozpychał się łokciami, bo
to ambitny człowiek, co nie spodoba się między innymi doktor
Consalidzie. Nie wszyscy go polubią, ale z czasem, dzięki różnym
sytuacjom, mój bohater pokaże ludzką twarz. Jest co grać!
Czy coś cię zaskoczyło na
planie?
Miałem okazję grać dwa razy epizodyczne role w „Na dobre i na złe”. Rok
temu wcieliłem się w zawodnika MMA, a kilka lat wcześniej w żołnierza,
który wrócił z Afganistanu i borykał się z zespołem stresu pourazowego.
To moje trzecie podejście do serialu i pierwsza rola na stałe. Dużo
widziałem wcześniej, znałem ten świat. Do tego spotkałem na planie
kilku dobrych znajomych, choćby Filipa Bobka (Marcin – przyp. aut.), z
którym ostatnie dwa lata pracowałem na planie innego serialu. Marcina
Zacharzewskiego i Piotrka Głowackiego znam ze szkoły teatralnej, a
Marcina Sianko (Paweł – przyp. aut.) z krakowskiego Teatru im. J.
Słowackiego. Bardzo dobrze dogaduje się z Karoliną Czarnecką, która gra
moją serialową narzeczoną. Świetna dziewczyna; widzowie mogą ją
kojarzyć z piosenką „Hera, koka, hasz, LSD” i występów w grupie
teatralno-kabaretowej „Pożar w Burdelu”.
Podczas naszej
poprzedniej rozmowy mówiłeś, że chciałeś kiedyś zostać politykiem, ale
chyba powinieneś przed laty pomyśleć o pracy w służbie zdrowia. Grałeś
już lekarza w „M jak miłość”, a teraz wcielasz się w chirurga w „Na
dobre i na złe”.
Nie, chyba nie (śmiech). Jestem zbyt leniwy, żeby tyle się uczyć. Im
więcej wiem o lekarzach, tym mam do nich większy szacunek. To genialny
zawód z misją; trzeba to czuć. Bezpośrednie pomaganie ludziom,
czynienie dobra w trudnych warunkach, w zderzeniu z procedurami i
realiami, wymaga wielkiej siły.
Co jeszcze, oprócz pracy
na planie „Na dobre i na złe”, dzieje się w twoim życiu zawodowym?
W wakacje zeszłego roku w Zakopanem odbyła się, w ramach Festiwalu
Genius Loci, premiera spektaklu „W ogień!”. Zagraliśmy dwa razy w
plenerze, na parkingu pod Dolną Równią Krupową, wśród ludzi i
samochodów. Sztuka okazała się na tyle ciekawa, że dyrekcja Teatru im.
J. Słowackiego postanowiła przenieść ją na scenę Małopolskiego Ogrodu
Sztuki. Miesiąc temu dobyła się premiera w Krakowie.
Co to za spektakl?
„W ogień!” to spektakl o Józefie Kurasiu, znanym jako
„Ogień”, który – nie tylko na Podhalu – wzbudza skrajne emocje i dzieli
ludzi na tych, którzy uważają go za bohatera i na tych, dla których
jest bandytą. To niejednoznaczna, kontrowersyjna postać. Nasz spektakl
ma w sobie siłę wielogłosu, wzbudza dyskusję. Zastanawiamy się, czym są
bohaterowie, dlaczego ich potrzebujemy i kreujemy? Dlaczego teraz
rozgorzała dyskusja o żołnierzach wyklętych? Dlaczego robimy bohaterów
z ludzi przynajmniej dwuznacznych, kontrowersyjnych? Uważam, że
historia Kurasia w stu procentach nadaje się do zekranizowania; to
byłby idealny materiał do filmu dla Quentina Tarantino. Serdecznie
zapraszam na ten spektakl. Mam nadzieję, że obejrzy go dużo ludzi i że
da im do myślenia.
Występuję również w spektaklu „Komeda”, który jest wystawiany w
warszawskim Teatrze Imka i łódzkim Teatrze Nowym. To historia
Krzysztofa Komedy opowiadana z perspektywy jego żony, Zofii Komedowej.
Zapraszam także serdecznie do Krakowa na występy grupy Impro KRK.
Improwizujemy z grupą przyjaciół i ponoć całkiem nieźle nam to
wychodzi. To wspaniały projekt, który utrzymuje nas w kondycji twórczej.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski