Jak się odnajdujesz w
roli mamy? Zmieniło cię macierzyństwo?
Moje przyjaciółki mówią, że bije ode mnie fajny spokój. Trudno oceniać
siebie, ale muszę przyznać, że czuję się cudownie w nowej życiowej
roli. Wypełnia mnie szczęście, choć - jak wiadomo - macierzyństwo ma
różne kolory. Nie jestem zwolenniczką opowiadania, że jest tylko
różowo, bo są też troski, zmartwienia, niepokoje, lęki. Bilans jest
jednak na plus. Mimo nieprzespanych nocy, mam dwa raz więcej energii i
radości z życia, bo znalazłam jego nowy sens.
Przydaje ci się dodatkowa
energia, bo wróciłaś do pracy, a twoja bohaterka w „Na dobre i na złe”
jest bardzo aktywna i wszędobylska.
Taki jest na nią pomysł. Zapowiada się, że doktor Hanna Sikorka będzie
wyrazistą postacią, co mnie cieszy. Czerpię olbrzymią radość z jej
odkrywania. Wątki z udziałem Hani są bardzo ciekawie pisane, jest
trochę konfliktów. Ma zatarg z Falkowiczem (Michał Żebrowski – przyp.
aut.), który na początku nie będzie fanem jej talentu i poczynań. Gdy
przyjęłam tę propozycję, poczytałam trochę informacji w internecie o
bohaterach serialu i obejrzałam kilka odcinków. Przekonałam się, że
Michał gra kultową postać; widzowie przepadają za osobowością
Falkowicza i jego żartami. To nasze pierwsze zawodowe spotkanie; cieszę
się, że razem pracujemy.
Twoja bohaterka nie
dogaduje się także z serialowym Michałem.
Tu w grę wchodzi rywalizacja płci. Hania myśli, że - z uwagi na fakt,
iż jest kobietą – wszyscy uważają ją za gorszego chirurga od Michała
(Mateusz Janicki – przyp. aut.). Próbuje ze wszystkich sił udowodnić,
że ma talent i wiedzę. Jest bardzo ambitna, będzie deptać po piętach
Wilczewskiemu, by dowieść, że jest tak dobrym lekarzem jak on, a nawet
lepszym.
Czy Hania znajdzie w
szpitalu jakąś bratnią duszę?
Mam nadzieję, że w Leśnej Górze znajdzie się ktoś, z kim znajdzie
wspólny język (śmiech)! Moja bohaterka lubi Rafała (Konrad Eleryk –
przyp. aut.) i - wbrew pozorom - Michała. Z Wilczewskim łączy ją
specyficzny rodzaj sympatii, ich relacje dobrze obrazuje powiedzenie -
kto się lubi, ten się czubi.
Hania jest bez pamięci zakochana w swojej pracy. Ma określone cele
zawodowe do zrealizowania i na tym się skupia. Być może w kolejnych
odcinkach ktoś zagości w jej sercu, ale na razie poświęca się pacjentom.
Czy spotkałaś już na
planie swojego małżonka – Kamila Kulę, który w „Na dobre i na złe” gra
Szczepana?
Nie, jeszcze nie, ale to chyba dobrze. Gramy razem w teatrze. Musimy
wymieniać się energią z innymi ludźmi.
Czy czujesz się już na
planie „Na dobre i na złe” jak u siebie w domu?
To moje drugie podejście do serialu. Pierwszy raz zagrałam w nim
gościnnie trzynaście lat temu. Zdjęcia powstawały w innym miejscu, ale
część ekipy jest ta sama. Zrobiło mi się miło, bo kilka osób pamiętało
mój epizod sprzed lat. Byłam wtedy studentką drugiego roku szkoły
teatralnej, zagrałam w jednym odcinku, miałam trzy-cztery dni
zdjęciowe. Z niektórymi ludźmi z ekipy spotykałam się przy okazji pracy
na planie różnych filmów; środowisko filmowe nie jest takie duże. Nie
miałam żadnego problemu z aklimatyzacją.
Ta rola to w pewnym sensie spełnienie moich marzeń, bo zawsze chciałam
zagrać lekarza. Gdy pierwszy raz wzięłam udział w scenie operacji,
dostałam dużo narzędzi i poczułam się jak dziecko w piaskownicy
(śmiech). Lekarz, który jest konsultantem na planie, śmiał się, że
żaden aktor nie zadawał mu tylu pytań, co ja. Chyba zostanę jego
ulubienicą, bo wszystko mnie interesuje.
Wróciłaś już do pracy w
teatrze?
Pod koniec marca zagrałam pierwsze spektakle. Wiosną zacznę pracę na
planie filmu fabularnego, o którym nie mogę jeszcze wiele powiedzieć.
To bardzo ciekawy projekt i świetne wyzwanie. Cały czas pracuję w
dubbingu i Teatrze Polskiego Radia.
Nie rzuciłaś się w wir
zawodowy od razu po urodzeniu dziecka, bo wolisz skupiać się na
macierzyństwie?
Kocham swoją pracę i nie zamieniłabym jej na żadną inną, ale to rodzina
jest dla mnie na pierwszym miejscu.
Masz jasno określone
priorytety.
Słucham intuicji, nie umiem zrobić czegoś wbrew sobie. Steve Jobs
powiedział kiedyś, żeby nie pozwalać szumowi opinii zagłuszyć głosu
własnego serca. Bardzo podoba mi się takie podejście – zamierzam zawsze
podążać swoją drogą. Życie nie trwa pięć minut, to bieg
długodystansowy, a nie sprint. Trzeba, w miarę możliwości, dobrze
rozłożyć siły i cieszyć się chwilami szczęścia, z jakich jest utkane.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski