Podczas Festiwalu Szkół
Teatralnych w Łodzi w 2016 roku otrzymałeś nagrodę specjalną Opus Film
dla „aktora, którego chcielibyśmy oglądać na ekranie telewizyjnym i
filmowym”. Szybko się ziściło!
Przygotowaliśmy dwa spektakle dyplomowe. W „Iwonie, księżniczce
Burgunda” w reżyserii Anny Augustynowicz zagrałem księcia Filipa, a
„Laleczce” Jacka Poniedziałka - złotą rączkę z amerykańskiej prowincji
z czasów plantacji bawełny. Wiele osób mówiło o tej drugiej roli, że
była filmowa. Otrzymałem taką nagrodę, ale ciężko nazwać poważnym
graniem to, co się obecnie dzieje w moim życiu zawodowym. W zeszłym
roku skończyłem wydział aktorski Łódzkiej Filmówki, przede mną daleka
droga.
Oczywiście, wszystko po
kolei, ale masz już na koncie sporo epizodów w serialach, grałeś w
etiudach filmowych, filmach, a teraz dołączyłeś do obsady „Na dobre i
na złe”.
Niby tak, ale traktuję te doświadczenia z dystansem. Robię swoje,
korzystam z tego, co przynosi mi los. Grałem chwilę w serialu
„Przyjaciółki” (fotograf Jacek – przyp. aut.), a teraz mam okazję
pracować na planie „Na dobre i na złe”. Obycie przed kamerą zawsze się
przyda. Dobrze się dla mnie wszystko ułożyło, bo gdy przyszedłem
pierwszy raz na zdjęcia, nie byłem sam. Spotkałem kolegę z Łódzkiej
Filmówki, Jacka Knapa, który grał Tomka. Jego bohater zrobił awanturę w
szpitalu w Leśnej Górze, musiałem go spacyfikować, ale i tak było miło
(śmiech). Jest coraz lepiej, poznaję ludzi, oswajam się. Atmosfera
sprzyja, jest w porządku.
Jakim człowiekiem jest
twój bohater?
Rafał był sanitariuszem podczas misji wojskowej w Afganistanie, to
człowiek po przejściach. W zamierzeniu ma być twardym, zdecydowanym
facetem, taki jest na niego zamysł. Z drugiej strony ma też inne
oblicze – potrafi się uśmiechać, wykazać wrażliwością, buzują w nim
różne emocje.
Już na wstępie, gdy do
szpitala wtargnął szaleniec, Rafał pokazał, że potrafi zachować spokój
w ekstremalnych, stresujących sytuacjach.
W kolejnych odcinkach obezwładnił także nożownika, który wcześniej
zaatakował Justynę (Karolina Czarnecka – przyp. aut.,). Na planie byli
kaskaderzy, którzy ustawiali choreografię tych scen, ale to nie było
nic nadzwyczajnego. Dałem radę, choć musiałem uważać ze względu na
kontuzję kręgosłupa. Jeszcze rok temu rokowania nie były dobre, ale
wracam do zdrowia.
Takie sceny to dla ciebie
pewnie żaden problem, bo cały czas trenujesz.
Wychowywałem się na Grochowie w Warszawie, gdzie zawsze dużo się
działo. Już od szkoły podstawowej musiałem sobie radzić (śmiech).
Trenowałem amatorsko tajski boks, miałem plany związane z tym sportem,
ale wyeliminowała mnie kontuzja. Nie trenowałem przez rok i musiałem
zrezygnować, czego żałuję do dzisiaj. Koledzy namówili mnie wtedy,
żebym spróbował dostać się na wydział aktorski.
Sam nie chciałeś iść w
tym kierunku?
Nigdy nie myślałem o tym poważnie, ale oglądałem dużo starych
amerykańskich filmów, najchętniej z Alem Pacino. Najbardziej lubię jego
pierwsze role – w „Narkomanach” i „Serpico”, gdzie jest pokazana stara
Ameryka. Na ulicach prostytutki, alfonsi i ciemnoskórzy z wielkimi
magnetofonami, samochody sprzed lat, niesamowity klimat. Teraz wszystko
w filmach jest za ładne, ułożone, świecące, a ludzie sztuczni.
Czasami udawałem w szkole, że jestem pod wpływem alkoholu albo
narkotyków. Wzywano do mnie policję, jeździłem po szpitalach, gdzie
robili mi badania. Zawsze wychodziło, że jestem czysty, bo nigdy nie
piłem i nie zażywałem narkotyków. Koledzy mówili, że dobrze wychodzi mi
udawanie i dlatego namawiali mnie na aktorstwo. Miałem to z tyłu głowy
i w końcu spróbowałem.
Oprócz pracy na planie
„Na dobre i na złe”, występujesz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie.
Jesteś tam na etacie?
Występuję tam gościnnie w jednym spektaklu. Do współpracy zaprosiła
mnie Anna Augustynowicz, która jest dyrektorem artystycznym Teatru
Współczesnego. Gram w sztuce „Pijani” na podstawie tekstu Iwana
Wyrypajewa w reżyserii Norberta Rakowskiego. Premiera odbyła się 24
lutego, zagraliśmy kilka spektakli w marcu, spotkamy się z
publicznością w maju, a później będzie przerwa na czas remontu dużej
sceny. Pewnie wrócimy na deski w październiku. To bardzo ciekawy,
współczesny spektakl o tym, co dzieje się z ludźmi w naszych czasach.
Cieszę się z tej współpracy, dzięki niej mogę się wyżyć aktorsko.
Masz jakieś inne plany
zawodowe?
W tym momencie nie mam żadnych konkretnych planów, ale podchodzę do
tego spokojnie; czekam na rozwój wydarzeń. Mam co robić - rehabilituję
kręgosłup i, na tyle, na ile mogę, trenuję. Zajmuje mi to osiem godzin
dziennie, to tak jakbym chodził do pracy. Bez wysiłku fizycznego nie
istnieję, muszę dać sobie w kość, wyżyć się. Paradoksalnie, im bardziej
się zmęczę, tym mam więcej energii. Myślę, że tak to działa u każdego,
tylko trzeba znaleźć w sobie motywację.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski