Kiedy
ostatnio rzucałeś oszczepem?
Przed rozpoczęciem studiów aktorskich. Początkowo chciałem biegać, ale
trener na mnie spojrzał, dał mi piłkę do tenisa i powiedział, żebym
rzucał. Nie wiedziałem, o co mu chodzi, ale wykonałem jego polecenie
(śmiech). Potem powiedział, że będę rzucał oszczepem. Tak to się
zaczęło. Skakałem też wzwyż, bo byłem skoczny, a nasz klub miał braki
kadrowe. Startowałem w zawodach, ale nie mogę się pochwalić żadnymi
spektakularnymi osiągnięciami.
Rzucałem oszczepem w czasach studiów na
Uniwersytecie Śląskim w Katowicach; uczyłem się wtedy na kierunku
komunikacja promocyjna i kryzysowa ze specjalizacją rzecznictwo
prasowe. Wcześniej krótko studiowałem także na wydziale teologii.
Teologii?
Wychowałem się w rodzinie katolickiej i religia była dla mnie jednym z
najważniejszych przedmiotów w szkole. Niestety katecheci, zamiast
przybliżać nas do wiary, uczyli matematyki duchowej, co do dziś bardzo
źle wspominam. Pomyślałem, że chciałbym być ich przeciwieństwem, więc
poszedłem na teologię. Szybko zrezygnowałem, bo okazało się, że rynek
pracy dla katechetów jest niepewny, a studia teologiczne opierają się
na wkuwaniu regułek. Postanowiłem więc zrewidować swoje plany.
Dwa kierunki studiów, sport. Wygląda
na to, że aktorstwo nie jest twoją pierwszą miłością.
Nie mogę, jak niektórzy moi koledzy i koleżanki, powiedzieć, że od
najmłodszych lat interesowałem się aktorstwem i występowaniem w
szkolnych teatrzykach. Pierwszy raz pomyślałem, że mógłbym uprawiać ten
zawód, gdy miałem dziewiętnaście lat. Poznałem w internecie dziewczynę,
która okazała się być aktorką. Gdy opowiedziała mi o szkole teatralnej,
pomyślałem, że to idealne miejsce dla mnie. Zajęcia z szermierki,
taniec, basen. Brzmiało jak darmowe wakacje. Ostateczną decyzję
podjąłem po rozmowie z moją babcią, która mówiła, żebym uważał, bo na
aktora nie czeka nic innego poza kobietami, alkoholem i narkotykami. To
była najlepsza reklama (śmiech).
Jak wyglądało zderzenie wyobrażeń z
rzeczywistością?
Okazało się, że jest dokładnie na
odwrót. Nie ma żadnych wakacji, jest za to mnóstwo pracy. To połączenie
studiów dziennych, zaocznych i wieczorowych. Pierwsze dwa lata były
bardzo intensywne. Miewałem wątpliwości, ale się zawziąłem i zostałem
absolwentem Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie.
Moi rodzice pochodzą z gór, pewnie po nich odziedziczyłem ten upór.
Czy
jesteś zadowolony z tego wyboru?
Nie nachodzą mnie myśli, że mógłbym, czy powinienem zajmować się czymś
innym. Dobrze mi z aktorstwem - mam poczucie, że jestem tu, gdzie
powinienem być.
Niebawem rozpoczniesz kolejny etap tej
pięknej przygody. Dostałeś rolę w serialu „Na dobre i na złe” i dasz
się poznać szerszej publiczności.
Wcześniej grałem w etiudach studenckich, po drodze było kilka epizodów,
między innymi w serialu „Ślad”. Tadeusz, którego gram w „Na dobre i na
złe”, to moja pierwsza duża rola. Cieszę się, że tak wyszło, bo ta
postać mi się podoba i mnie intryguje. Tadeusz na pewno spodobałby się
też mojej babci Krystynie, która często mi powtarzała, że powinienem
zostać lekarzem.
Dlaczego ta postać ci się podoba?
Tadeusz jest ambitny i nigdy nie odpuszcza - lubię takich ludzi i sam
próbuję taki być. Mój bohater wybierze staż w szpitalu w Leśnej Górze,
bo to renomowana placówka, gdzie pracują znakomici fachowcy, choćby
Bart (Piotr Głowacki – przyp. aut.), który jest jego idolem. Zamierza
zostać neurochirurgiem i rozwijać innowacyjne metody leczenia komórkami
macierzystymi. Bardzo szybko będzie chciał prowadzić swój program
badawczy. Ma w sobie pierwiastek geniusza; jest dobry w tym, co robi.
Doświadczeni lekarze będą na niego patrzyli z
przymrużeniem oka, jak na kolejnego młokosa, który myśli, że zmieni
świat. Zobaczymy, czy Tadeusz pozostanie niezłomny i się nie podda, czy
z czasem jego entuzjazm osłabnie. Ma silny motor napędowy; na pewno
będzie walczył z całych sił.
Co go motywuje do działania?
Jego była dziewczyna Kazia (Zuzanna Lit – przyp. aut.), która uległa
wypadkowi i została przykuta do wózka inwalidzkiego. Szczegółowe
okoliczności tego zdarzenia widzowie poznają później, ale jedno jest
pewne – mój bohater pośrednio się do niego przyczynił. Tadeusz za
wszelką cenę będzie próbował naprawić swój błąd i pomóc Kazi, która
także będzie na stażu w Leśnej Górze. Ze względu na nią wybrał
specjalizację, interesuje się innowacyjnymi metodami leczenia i jest
skory do podejmowania ryzyka. Wszystko robi dla niej. Ma swoją
księżniczkę na wierzy w postaci wózka inwalidzkiego i próbuje ją
stamtąd wyciągnąć. Chce ją wyleczyć i naprawić z nią relacje, mimo że –
co jest całkowicie zrozumiałe – Kazia nie będzie do niego przychylnie
nastawiona. Kibicuję, żeby mu się udało.
Jak
się czujesz na planie „Na dobre i na złe”?
Od razu poczułem się tam jak członek rodziny. Na planie nie ma rutyny i
pracy od niechcenia, mimo że serial powstaje od dwudziestu lat. Cieszę
się, że trafiłem właśnie w takie miejsce.
Oglądałem „Na dobre i na złe”, gdy w obsadzie byli
jeszcze Małgorzata Foremniak, Artur Żmijewski, Krzysztof Pieczyński czy
Jolanta Fraszyńska, która pochodzi z moich rodzinnych Mysłowic. To dość
dziwne uczucie przychodzić na plan serialu, który oglądałem, nie myśląc
jeszcze o aktorstwie.
Oprócz aktorstwa, interesujesz się
tańcem. Czy zamierzasz rozwijać się w tym kierunku?
Bardzo bym chciał. Taniec to naturalny lek, remedium na codzienność.
Gdy tańczę, przestaję myśleć, puszczam się w ruch i znajduję wewnętrzny
spokój. W gimnazjum tańczyłem breakdance, a na studiach aktorskich
potrafiłem godzinami improwizować do najróżniejszej muzyki. Teraz
tańczę czasami w piątkowe lub sobotnie wieczory, bawię się formą i
szukam ukojenia. Mam nadzieję, że jeszcze będę miał możliwość rozwinąć
się w tym kierunku. Wszystko w moich rękach. Polecam twórczość Piny
Bausch. Bo to ona była moją pierwszą taneczną miłością. Za pomocą ruchu
przepięknie opowiadała o człowieczeństwie.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski